Wiosna coraz bardziej daje znać o sobie. Utęskniony maj ze swoją zielenią i słowikami coraz bliżej. A wraz z majem nadchodzą matury. W tym roku matura nadeszła także do mojego domu, co potwierdza tylko to, że bardzo młody już nie jestem. I przyniosła ona ze sobą wiele książek, których dawno w rękach nie trzymałem, nie mówiąc o ich czytaniu. W dodatku, by tak powiedzieć marketingowo, pojawiły się one w wielopakach. Dosłownie. Na biurku mojej maturzystki, a czasami na podłodze, leżą różnej wielkości sterty lub, jak kto woli, słupki poukładanych jedna na drugiej książek. Jeden z takich słupków przykuł moją uwagą. Jedna na drugiej, stykając się okładkami, leżały na sobie książki: Tadeusza Borowskiego, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Henryka Grynberga, Hanny Krall, Zofii Nałkowskiej. Używając ponownie modnych określeń ze sfery sprzedaży: Wielopak książek o czasie Zagłady i Pogardy.
Przyglądam się nazwiskom i wyobrażam sobie, jak mogliby czuć się ich autorzy, będąc w jednej grupie, tak razem, jak tutaj na tym maturalnym biurku. Już słyszę oburzenie Henryka Grynberga, że nie życzy sobie, żeby jego „Drohobycz, Drohobycz” leżał w tym towarzystwie. Doświadczenia Holocaustu, które opisuje, są tak wyjątkowe i nieporównywalne. Nie wolno ich z niczym łączyć. Krzyczy podniesionym głosem. Może się trochę uspokaja, gdy czuje, że styka się okładką z Hanną Krall, z jej „Zdążyć przed panem Bogiem”.
Herling-Grudziński z kolei leży na Tadeuszu Borowskim. Ciekawe, jak swoje sąsiedztwo znoszą panowie. A na wierzchu słupka cichutko leżały cieniutkie „Medaliony” pani Zofii... Można powiedzieć, nie wadząc nikomu.
Oj, z pewnością nie są zadowoleni.