Jak opowiadać historię berlińskich Polaków? Cóż z tego, że sto lat temu stolica Niemiec – a nie Chicago – była po Warszawie największym polskim miastem, skoro nie ma za sobą legendy polskiego Paryża – Wielkich Emigracji wieszczów i Hotelu Lambert, aż po „Kulturę” księcia Giedroycia. Berlin nie ma mitu Londynu – rezydencji Rzeczpospolitej na wygnaniu, prawowitych insygniów RP i gorzkich wspomnień kombatantów. Nie ma też politycznego znaczenia polskiego Chicago – z Kongresem Polonii i Zbigniewem Brzezińskim w Białym Domu.
Już sam początek polskiego Berlina jest kłopotliwy. Polacy znaleźli się tam nie z ekspansji politycznej, gospodarczej i kulturalnej, lecz wskutek upadku Polski i wżerania się Prus aż za Warszawę. Przedtem, gdy Rzeczpospolita była silna, młodzież szlachecka, wyprawiająca się po nauki do Niderlandów lub Francji, z lekceważeniem omijała prowincjonalny Berlin. Polski w tym sensie był w XVI i XVII w. Królewiec, gdzie Kochanowski pomagał zakładać uniwersytet, a nie zatęchła mieścina w Brandenburgii.
Sytuacja zmieniła się w XVIII w.
Jeszcze przed rozbiorami do oświeceniowego Berlina zaczęli ciągnąć polscy Żydzi – jak Majmonides. Potem polscy arystokraci i biskupi warmińscy, by przy dworze pruskim dbać o wielkopolskie majątki lub o prawa katolików. Dlatego od Radziwiłłów, Raczyńskich i Ignacego Krasickiego zaczyna się wystawa „My, berlińczycy. Wir Berliner” otwarta w połowie marca w rokokowym Ephraim Palais w centrum Berlina.
Ten arystokratyczny koturn jest konieczny, bo mało znany Niemcom i Polakom, choć polscy magnaci – zwłaszcza Radziwiłłowie i Raczyńscy – także wpłynęli na kształt Berlina. Te architektoniczne ślady Polaków można jednak odkryć tylko w książkach.