Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Na dzielonej Ukrainie

Nic tu nie działa tak dobrze jak korupcja. Jest niemal jawna, bezwstydna i nachalna.

Z perspektywy lat widać dobrze: oligarchiczne grupy stworzyły na Ukrainie państwo dla siebie. Posłowie ani urzędnicy nie walczą z korupcją, oni się nią posługują. Trudno żeby było inaczej, skoro miejsce w ławach parlamentu kosztuje od miliona do 10 mln dol. Niedawno jeden z czołowych ukraińskich polityków Anatolij Hrycenko ujawnił, że za wywiad radiowy trzeba zapłacić 1,5 tys. dol., artykuł w gazecie – trzy razy więcej, a tekst na portalu internetowym kosztuje 2 tys. dol. (językiem korupcji jest wciąż dolar). Wszystko ma swoją cenę: załatwienie stosownego orzeczenia sądu – 50 tys. dol., notarialne potwierdzenie sfałszowanych podpisów – od 5 do 10 tys. dol.

Po pomarańczowej rewolucji w 2004 r. były nadzieje, że coś się zmieni. Ale kiedy zaciskanie pasa okazało się na nic, hamulce puszczają – twierdzą ukraińscy socjologowie. Dziś trudno cokolwiek ruszyć bez łapówki.

Opłacają się kierowcy tirów na przejściach. Biorą celnicy, bo za miejsce na zachodniej granicy każdy z nich musiał zapłacić, stawka to ok. 30 tys. dol.: trzeba zwrócić pożyczkę i opłacać się górze. Biorą gaisznicy, milicja drogowa. – Zatrzymali mnie, choć jechałem przepisowo. Pytam: o co chodzi? A milicjant, że za wolno jadę – opowiada jeden z przedsiębiorców.

Bez łapówki nie da się uzyskać licencji, certyfikatu, kupić gruntu pod inwestycję. Słynne w środowisku są zmagania szwedzkiej IKEA, która od 10 lat nie może kupić w Kijowie kawałka gruntu pod budowę sklepu. Szwedzi nie dają łapówek z zasady, muszą mieć przejrzystość w dokumentach. Inne firmy nie mają takich oporów. W stolicy złapano niedawno urzędnika odpowiedzialnego za przetargi na ziemię: miał przy sobie walizkę z 2 mln dol.

Polityka 15.2009 (2700) z dnia 11.04.2009; Świat; s. 100
Reklama