Archiwum Polityki

Poljska u mome srcu?

Gdyby za sprawą różdżki-nostalgii cofnąć się o trzydzieści, czterdzieści lat, mógłbym napisać, że moja absencja w pierwszomajowym pochodzie jest całkowicie usprawiedliwiona. Tegoroczne Święto Pracy spędziłem na przyjacielskiej wizycie w bratnim socjalistycznym kraju. Gdy odsypiałem długą, wyczerpującą podróż zbudził mnie huk samolotu. Podszedłem do okna – Boeing „Croatia Airlines” wynurzył się z dalmatyńskich chmur, okrążył pobliską górę Boraja, by przelecieć dostojnie nad Trogirem i osiąść w połowie drogi do Splitu. Rozdzwoniły się białokamienne wieże kościołów, a z podwórka doszedł mnie zapach smażonego mięsa. Czas zacząć święcić 1 Maja.

Święto Pracy obchodzi się w Trogirze grillowaniem, a dokładniej rzecz ujmując – „kominem”. Rodziny wychodzą przed domy i „kominują” jagnięcinę, zajadają burek – chlebowe ciasto przekładane twarogiem lub mięsem, w wielkich garach gotuje się ćobanac. Na małych stoliczkach stoją butelki z babićem – winem domowej roboty z okolicznych winnic. W ogródkach kołyszą się mandarynkowe drzewka, rozmaryn rozsiewa woń niczym ciemnozielone pachnidło. Wąskimi uliczkami spacerują ludzie z czerwonymi goździkami – to na znak Święta Pracy. W Polsce rzecz niesłychana, by upolitycznione, ideologizowane święto mieszać do rodzinnych rytuałów. Polacy zironizowali Pierwszego Maja, Chorwaci traktują je jako coś normalnego. Mój gospodarz, Saszko, tłumaczy z dumą, że to naturalny odruch po złotych czasach Tito, który jako jedyny w demoludowym bloku odważył się powiedzieć Stalinowi „nie”. Babka Saszki do dzisiaj nosi w portfelu zdjęcie ukochanego Wodza, obok fotografii synów i wnuków.

Polityka 20.2009 (2705) z dnia 16.05.2009; Kultura; s. 61
Reklama