Archiwum Polityki

Gasiłem getto

Publikujemy wstrząsające świadectwo człowieka, który w czasie powstania w 1943 r. znalazł się w getcie jako polski strażak.

Nie, nie walczyłem. Ale byłem tam i widziałem. Byłem strażakiem polskiej Warszawskiej Straży Pożarnej i co drugą dobę przez 24 godziny gasiłem pożary w getcie. Jak wytłumaczyć, że strażacy gasili to, co Niemcy podpalali? Głównym zadaniem straży pożarnej było ograniczanie pożaru. Jedne budynki miały się palić, a inne sąsiednie miały się nie palić. Co do tych, które miały się palić, Niemcy przypuszczali, że ukrywają się tam ludzie – dzieci, kobiety, bojownicy. W tych, które miały się nie palić, były jakieś magazyny (żywności, mundurów, butów) lub warsztaty i maszyny.

Straż pożarna była więc polska. Strażacy mając nachtausweis mogli poruszać się w nocy w mundurach strażackich i – kto odważny (wielu takich było) – przenosić broń i inne zabronione materiały, za których posiadanie groziła śmierć. Komendantem straży był ppłk pożarnictwa Kalinowski, przed wojną komendant łódzkiej najlepszej straży pożarnej w Europie. Tę trudną i odpowiedzialną funkcję przyjął za zgodą konspiracyjnych władz Armii Krajowej (AK).

Przyjęty zostałem do straży jako pomoc kuchenna. Ojcu mojemu (który znał jeszcze z Łodzi komendanta Kalinowskiego) chodziło o to, aby legitymacja strażacka chroniła od różnych łapanek. Ale byłem za młody na strażaka. Na szczęście kolega mego ojca był pastorem w Kościele ewangelicko-reformowanym, wystawił więc metrykę, w której postarzył mnie o trzy lata. Po dwóch miesiącach przemyślnych forteli wyzwoliłem się z hańbiącej (według mnie i kolegów) funkcji kuchcika i zacząłem wyjeżdżać do ognia jako drugi wężowy. Kiedy nałożyłem hełm strażacki, przezywano mnie „niemowlęciem w nocniku”, ale nie zmniejszyło to mej dumy z bycia prawdziwym strażakiem.

Polityka 20.2009 (2705) z dnia 16.05.2009; Historia; s. 66
Reklama