Skąd ta determinacja w trwaniu na emigracji? Po pierwsze, z dość powszechnego przekonania, że i Polskę może dotknąć autentyczny kryzys, a o pracę w kraju, i to gorzej płatną, będzie coraz trudniej. Po drugie, ludzie pobyli trochę na Zachodzie i sami widzą, że poziom życia, mimo problemów gospodarczych, jest w starej Unii ciągle wyższy niż w Polsce. Decyzje osób pracujących za granicą są więc racjonalne. Nie tylko dlatego, że emigranci zdążyli oswoić obcą rzeczywistość i znaleźć w niej miejsce dla siebie. Najczęściej wyjeżdżali w poszukiwaniu pierwszej pracy (trzy czwarte wśród najnowszych emigrantów ma mniej niż 35 lat), więc teraz nie bardzo mają do czego wracać.
Słuszność ich życiowych wyborów od lat potwierdzają statystyki i prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W krajach, do których Polacy najczęściej emigrują, dochód narodowy na głowę mieszkańca według parytetu siły nabywczej nadal imponuje. W 2009 r. w Wielkiej Brytanii ma wynieść 30,3 tys. euro, w Irlandii – 42 tys., w Niemczech – 31 tys., w Holandii – 36,5 tys., a w USA – 32,1 tys. euro. Polska w tym zestawieniu prezentuje się słabo. Mamy osiągnąć zaledwie 10,5 tys. euro. Trzeba jednak pamiętać, że w przypadku Polski 1 tys. euro nadal jest warte sporo więcej niż np. w Anglii. Dlaczego? Bo ceny są u nas ciągle niższe. Wskaźnik, którym posługuje się MFW, lepiej więc określa rzeczywisty poziom życia niż równie często wykorzystywane wskaźniki wielkości produktu krajowego brutto (PKB) na głowę.
Jednym z rekordzistów tej statystyki jest Norwegia, gdzie w tym roku dochód narodowy na głowę ma wynieść już 72 tys.