Gdy trzy lata temu w Berlinie Fabio Grosso strzelił karnego do francuskiej bramki i Włosi zostali mistrzami świata, sprawozdawca telewizyjny, a właściwie poeta futbolu Fabio Caressa łamiącym się głosem powiedział: „Jak pięknie dziś być Włochem”, a 20 mln Włochów wyległo na ulice. Rok później równie pięknie było być mediolańczykiem, bo AC Milan został najlepszą drużyną Europy, a potem świata. Ale w ubiegłym roku Włosi dostali baty na mistrzostwach Europy w Niemczech, a w lutym skandalicznie przegrali z Brazylią. I wreszcie 10 i 11 marca tego roku upadł mit potęgi Serie A. W jednej ósmej finału Ligi Mistrzów angielskie kluby Manchester United, Chelsea i Arsenal wyeliminowały odpowiednio Inter, Juventus i AS Romę.
Gdy ucichł ostatni gwizdek, Beppe Bergomi, kiedyś gwiazda Interu i włoskiej reprezentacji, a dziś telewizji SKY Sport, rzucił do mikrofonu: „Pociąg do Europy odjechał. Zostaliśmy na peronie. Boję się, że na długo”. W ćwierćfinałach najważniejszych rozgrywek klubowych świata znalazły się aż cztery drużyny angielskie (po raz drugi z rzędu), dwie hiszpańskie, portugalska i niemiecka. Nazajutrz włoska prasa obwieściła: „Koniec świata”, „Zmierzch bogów”, „Klęska w wojnie z Anglią”. Trauma trwa do dziś. Z tą różnicą, że pod tytułami „Alarm!”, „Dokąd zmierzasz Italio?” i „Śmierć calcio” pojawiają się teraz rzeczowe analizy, wyliczenia i apokaliptyczne wizje. W barach i u fryzjera dyskusje o kryzysie finansowym przeplatają się z narzekaniem na fatalny stan futbolu. Upokorzenie tym większe, że finał Ligi Mistrzów 27 maja odbędzie się w Rzymie.