Archiwum Polityki

Komu pomnik

Wbrew patetycznym zapewnieniom historyczny 1989 r. wciąż jeszcze nie łączy Niemców. Podobnie zresztą jak i Polaków.

Znajomy berlińczyk śmieje się: to pogańskie miasto. W referendum opowiedziało się za obowiązkowym nauczaniem w szkołach etyki, a nie religii. To także niepewne siebie miasto. Z jednej strony nie potrafimy dogadać się, jak ma wyglądać pomnik Zjednoczenia. Z drugiej ludzi elektryzuje pomysł usypania na płycie dawnego lotniska w środku miasta góry wysokiej na kilometr – z własnym wyciągiem narciarskim, winnicą i dzikimi kozicami. Co prawda położona w sercu Berlina dzielnica Tiergarten czy najmodniejsza ulica stolicy Friedrichstrasse znalazłyby się w cieniu, ale za to berlińską górę widać byłoby nawet z Polski.

Nie ma obawy, nic z tej berlińskiej gigantomanii nie będzie. Tak jak i niewiele wyszło z projektowanej przez Hitlera i Speera osi Północ-Południe w mieście, które po zwycięstwie III Rzeszy miało się nazywać Germania. Monstrualna Hala Ludowa na 100 tys. ludzi miała stanąć tam, gdzie teraz jest Urząd Kanclerski nazywany przez berlińczyków „pralką”, tuż obok lekkiego jak pianka Dworca Głównego.

Dziś makietę tego architektonicznego szaleństwa można obejrzeć w sali wystawowej niedaleko Bramy Brandenburskiej i bazaltowego mauzoleum Holocaustu. Kilometr dalej – w Pałacu Następców Tronu – 536 pomysłów na pomnik Zjednoczenia, z których żaden nie będzie zrealizowany, bo 19-osobowe jury skapitulowało. Politycy wyobrażali sobie, że pomnik ma być upstrzony narodowymi symbolami, że w miarę możności zasygnalizuje ciągłość niemieckiej walki o wolność: od bitwy Germanów z Rzymianami w Lesie Teutoburskim 2 tys. lat temu po obalenie muru w nocy 9 listopada 1989 r.

Większość pomysłów rozmyła się w estetycznym bezładzie.

Polityka 25.2009 (2710) z dnia 20.06.2009; Świat; s. 70
Reklama