„Sałata poważnie szkodzi Tobie i osobom w Twoim otoczeniu”. Kilka dni temu, stojąc w oknie przychodni, raczyłem oko widokiem zapyziałego podwórka na tyłach banku. Wynik prześwietlenia płuc opóźniał się, więc – jak każdy skruszony palacz – dokonywałem bezlitosnego rachunku sumienia.
Brałem Boga na świadka, że odnajdę zbawienne rozstaje z nałogiem. Choćbym miał oplastrować się niczym egipska mumia, choćbym miał zjeść zęby na antynikotynowych gumach do żucia.
Raptem na podwórko wpadła grupka ludzi. Pomyślałem, że to punkt kontaktowy tajnej siatki upadłych finansistów. Zaraz jednak wszystko stało się jasne: spiskowcy przykucnęli za śmietnikiem i zapalili papierosy. Z bezbrzeżną rozkoszą zaczęli wydmuchiwać babie lato dymu, a na ich twarzach malowało się faustowskie pragnienie: „Chwilo trwaj, jesteś piękna!”. Gdy rozżarzone ogniki dotarły do filtrów, cichociemni rozejrzeli się nerwowo, szukając oznak dekonspiracji. Lunch dobiegł końca.
„Jedzenie pomidorów silnie uzależnia – nie zaczynaj jeść”.
Czarne chmury zbierają się nad głową palacza i nie są to chmury dymu. A jeśli coś mu się pali, to grunt pod nogami. Przepędzany z miejsca na miejsce, chowa się po kibelkach, mając za towarzystwo mało rozmowną muszlę klozetu, wyciera zatęchłe pakamery, klaustrofobiczne piwniczki. Konspiruje w przytułkach palarń, które powinna wziąć pod opiekę Fundacja Helsińska. Nawet we własnym domu nie może czuć się bezpiecznie. Tylko patrzeć, jak czystopłucni pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą, a on zamiast bagnetu na broń, podniesie do góry ręce i, odkaszlnąwszy winę, piśnie: „Wybaczcie, tylko jeden maszek...”. Jedynie bar nie został jeszcze wzięty.