Archiwum Polityki

Kino mocnych wrażeń

Po katastrofalnym zastoju w show-biznesie stolica filmu znów rozwija czerwone dywany.

W studiu Paramount wśród makiet nowojorskich uliczek najczęściej teraz słychać rozmowy o pracy. Work sucks (z pracą jest do bani) – to zazwyczaj pointa dyskusji pracowników przemysłu filmowego. W pierwszym kwartale tego roku liczba kręconych w Los Angeles filmów spadła o 56 proc. Reklam telewizyjnych – o 34 proc. Tylko w styczniu w przemyśle rozrywkowym, który zatrudnia 200 tys. ludzi i pompuje w lokalną ekonomię od 20 do 30 mld dol., pracę straciło 22 tys. osób, czyli 10 proc. Żaden inny sektor nie został tak drastycznie dotknięty bezrobociem (szacunki California Employment Development Department).

Przyczyny zapaści to kryzys oraz roczny strajk aktorów

zorganizowany przez SAG (Screen Actors Guild) – liczący 110 tys. członków związek zawodowy. – Wcześniej wybierałem pomiędzy ofertami pracy – opowiada Steven Fierberg, operator filmowy i aktor. – W ostatnim roku powiedziałem swojemu agentowi: biorę, cokolwiek się trafi. Ostatni film, który kręciłem w Nowym Jorku, miał budżet 5 mln dol. Podobnie jak cała ekipa pracowałem za połowę stawki. Strajk SAG był kretyństwem. Karykaturą walki Dawida z Goliatem. Rynkiem filmowym rządzą producenci. SAG uwierzył, że jest Dawidem. I stracił.

Niedawno, po rocznych walkach pomiędzy liderami SAG, trzy czwarte członków, wśród nich Steven Fierberg, przegłosowało podpisanie nowego kontraktu na kolejne dwa lata. Na identycznych zasadach, które producenci proponowali aktorom przed rokiem: 3 proc. podwyżki, tantiemy z filmów dystrybuowanych w Internecie. – Przed nami półtora roku rozwoju produkcji filmowych – prognozuje Richard Verrier, dziennikarz „Los Angeles Times”, zajmujący się tematyką związków zawodowych i show-biznesu.

Polityka 32.2009 (2717) z dnia 08.08.2009; Kultura; s. 44
Reklama