Stanowią absolutny fenomen i to pod paroma względami. Rzadko się zdarza, by tego typu formację tworzyli nieartyści, a wśród członków Łodzi mamy architekta (Marek Janiak), fotografika (Andrzej Świetlik), historyka sztuki (Adam Rzepecki), chemika (Andrzej Wielogórski), a był jeszcze biolog Andrzej Kwietniewski, który odszedł z grupy w 2007 r., po 28 latach współpracy. W bliższych nam i dalszych okresach spore sukcesy w rodzimej sztuce odnosiły Wprost, Luxus, Gruppa czy Grupa Ładnie, ale wszystkie one były tylko porozumieniem podobnie myślących o sztuce artystów i wcześniej czy później rozpadały się na indywidualne kariery.
Łódź Kaliska nie tylko trwa już cztery dekady (rekord?) w niemal niezmienionym składzie, ale też kreuje dzieła osobliwie: zbiorowe, ukrywające indywidualną osobowość twórczą jej członków. Co ciekawe, oskarżana o seksizm i męski szowinizm (choć jej członkowie zawsze i demonstracyjnie podkreślali bezgraniczne uwielbienie dla kobiet).
U źródeł powstania Kaliszan leżał grzech pierworodny, który zaciążył na ich dalszych losach i na publicznym wizerunku. W 1979 r. członkowie grupy (która Grupą jeszcze nie była) zostali wyrzuceni z pleneru w Darłówku, w trzecim dniu jego trwania. Zamiast potulnie rozjechać się do domów, kontynuowali artystyczno-alkoholową integrację, początkowo w nieodległym hotelu Bryza, a później w różnych innych miejscach i tak to się przeciągnęło przez kolejne cztery dekady. Pierwszy wspólny happening zorganizowali kilka dni po rozstaniu z plenerem i nosił on tytuł „Przegrodzenie ulicy czarną wstęgą dla zrobienia zamieszania i odwrócenia uwagi w celu narzucenia białej płachty na grupę osób, skrępowania ich i walenia po dupach”. Warto zwrócić uwagę, że już w owym prekursorskim działaniu ujawniła się osobliwa podwójna natura, tak typowa dla ich kolejnych akcji i przedsięwzięć: na pierwszy rzut oka to zgrywa i wygłup, na drugi – przenikliwe odwołanie do tego, co wokół.