SZYMON PIEGZA: – Co takiego fascynującego jest w ludzkich tragediach, że pan je fotografuje?
PIOTR ZWARYCZ: – Moje fotografie nie wynikają z fascynacji. Przede wszystkim chcę zwrócić uwagę społeczeństwa na szereg problemów, jak na przykład płonące wysypiska śmieci, stąd projekt „Śmieci w chmurze”. Z drugiej strony pokazuję, czym na co dzień zajmują się strażacy; ludzie, którzy z narażeniem własnego zdrowia i życia idą tam, skąd uciekają inni. Takie ciche bohaterstwo dnia codziennego strażaka ratownika wzbudza szacunek. A to z kolei nam dodaje ogromnej motywacji do dalszego działania.
Czy strażak czuje strach, gdy idzie tam, skąd inni uciekają?
Oczywiście, to nieodłączny element naszej pracy. Jednak pracując w zespole, doskonale wiemy, że zawsze możemy liczyć na naszych kolegów i koleżanki z roty. Prawdę mówiąc, nigdy nie jesteśmy pewni, do czego jedziemy. Zawsze może wydarzyć się coś nieplanowanego, zaskakującego. Stąd wielkie napięcie związane z oczekiwaniem na to, co nas czeka na miejscu. Później, podczas akcji, nie ma już miejsca ani czasu na zastanawianie się. Trzeba po prostu szybko działać.
Pamięta pan jakąś sytuację, gdy bał się szczególnie?
Ponad 10 lat temu podczas pożaru domu jednorodzinnego weszliśmy z kolegą na piętro po klatce schodowej. Mieliśmy sprawdzić, czy wszyscy domownicy opuścili budynek. Było tak dużo dymu, że właściwie całą drogę pokonywaliśmy po omacku na czworakach. W pewnym momencie ogień z pokoju wydostał się na korytarz, odcinając nam drogę powrotną. Temperatura wokół nas wzrosła tak gwałtownie, że wszystko zaczęło mnie piec, najbardziej ramiona i plecy. Próbowaliśmy przygasić pożar, ale bez skutku. Kiedy zamierzaliśmy się wycofać, okazało się, że nie możemy odnaleźć drogi powrotnej.