Z architektonicznego punktu widzenia dziś największą furorę zdają się robić w świecie turystyki kwalifikowanej bezobsługowe, jednoizbowe minischroniska, będące w stanie pomieścić maksimum kilkanaście osób (przy koronawirusie zapewne kilka). Z reguły stoją w miejscach, gdzie trudno dotrzeć inaczej, jak tylko forsownie się wspinając lub wędrując przez bezdroża, choć bywają i takie, do których można podjechać samochodem. Jest ich coraz więcej i stają się coraz ciekawsze. Jak choćby dwa takie obiekty na Słowenii zaprojektowane przez OFIS Architects. Jeden umieszczono na górze Skuta (najwyższa w kraju), drugi – na szczycie Kanin. Trudno też oderwać wzrok od Black Body Mountain Shelter, który stanął we włoskich Alpach w ubiegłym roku. Szaleją Norwegowie, a obserwatorium reniferów w Narodowym Parku Dovrefjell szybko trafiło na listę architektonicznych hitów XXI w. Nawet Rumuni mają taką perełkę – Refugiu Caltun zachwyca w Karpatach Południowych, na wysokości 2200 m.
Cóż, my też mieliśmy szansę na wyjątkowy wkład w górską noclegową architekturę turystyki. Niestety, zmarnowaną. Myślę o bacówkach, które wymyślono na początku lat 70. XX w. jako uzupełnienie tradycyjnej sieci schronisk górskich. Z założenia miały być mniejsze (ok. 20 miejsc) i ustawione w trudniej dostępnych miejscach. Między 1975 a 1985 r. powstało ich około piętnastu. Niestety, zapewne dla oszczędności, zdecydowano się na jeden powielany wszędzie projekt Stanisława Karpiela z Zakopanego. Może i nie najgorszy, ale z ducha podhalański i boleśnie tradycyjny. A w niektórych lokalizacjach (np. Bieszczady) wyglądający wręcz nienaturalnie.
Ścieżki dla architektury
Drugą szansę na wyrafinowane projekty mogłyby stanowić ścieżki przyrodnicze. Zaczęto je tworzyć mniej więcej w tym samym czasie, gdy pojawiły się bacówki.