Zakaz wstępu na oddział. Odwiedziny wstrzymane do odwołania. Zawieszony grafik przyjęć. Stop, nie wchodź! Z ogłoszeń umieszczanych na drzwiach szpitali podczas pandemii można stworzyć galerię komunikatów, które na pewno nie kojarzą się z miejscem, gdzie bezpiecznie jest się leczyć. To raczej warownie, strzeżone przez umundurowaną ochronę, wyposażoną w kamery termowizyjne i... termometry.
W Bydgoszczy w Wojewódzkim Szpitalu im. J. Brudzińskiego zakazano rodzicom odwiedzin chorych dzieci, także tych najmłodszych. Interweniował rzecznik praw dziecka, choć dyrekcja broniła się, że decyzja podyktowana była ochroną przed niebezpieczeństwem wniesienia na oddziały zarazków z miasta. „Jesteśmy szpitalem wielospecjalistycznym, leczymy dzieci z obniżoną odpornością i obecność chorób zakaźnych w przestrzeni szpitala to jest zagrożenie nie tylko zdrowia, ale i życia tych pacjentów” – przekonywał dyrektor. Odkąd to jednak szpitale są dla ludzi zdrowych? Należałoby stworzyć w nich takie warunki, aby nawet najciężej chorzy mogli się czuć bezpiecznie, nie mając wrażenia, że zamknięto ich w więzieniu.
Trudno o to w budynkach przypominających lazarety, z brązową lamperią, okratowanymi windami, nieszczelnymi oknami, w kilkuosobowych salach bez łazienek.
Prof. Janusz Heitzman, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego: – Dlaczego gdzie indziej oddziały psychiatryczne pachną jak kardiologia, a w Polsce najczęściej śmierdzą? Bo tam jest wyższa kultura cywilizacyjna. Natomiast niższa kultura cywilizacyjna pozwala społeczeństwu na pozbawianie ludzi chorych psychicznie godności, więc mogą mieć na 40-łóżkowym oddziale jedną toaletę.
Ale czy podobnie nie jest na ortopediach, internach, dermatologiach i wielu innych?