Ira chce właśnie na cmentarz. Musi zobaczyć, gdzie leży matka. To jej nie daje spokoju. Sąsiedzi w bloku mówią, że dziewczyna zwariowała. Jeszcze młoda. Powinna wyjechać, ułożyć sobie wszystko na nowo, rodzić dzieci. Ale ona jakby umarła za życia, jak i cały Łysyczańsk.
• • •
Przed południem Ira przyszła na policję. Zdecydowana na samobójstwo.
– Muszę zadzwonić do Kijowa, do ciotki Łarysy – powiedziała w taki sposób, że od razu dali telefon. (Komenda to jedyne miejsce, w którym jest łączność ze światem).
– Mama już na cmentarzu. Ciocia mnie słyszy?
– …
– Gotowałyśmy zupę. Na ognisku przed blokiem. Słyszy ciocia? I wtedy wybuch. Zaraz przy wejściu na klatkę schodową. Odłamek. Prosto w twarz.
– …
Ira opowiedziała jeszcze ciotce, że matka śni się jej codziennie. Dlatego koniecznie trzeba dać na mszę. A po wojnie wykopać ciało i pochować raz jeszcze („Obok ojca. Zawsze chciała właśnie tak”). No i zająć się psem. („Będzie u sąsiadów razem z kluczem od mieszkania. Na razie mają czym karmić, dałam im makaron”).
– Niech mi ciocia obieca, że to zostanie wypełnione. Bo ja, ciociu, nie mam już po co żyć – otarła łzy, oddała telefon i ruszyła do wyjścia.
Rozmawiamy.
– Chyba powinna pani stąd wyjechać.
– Proszę mnie nawet nie namawiać. Nie mam dokąd ani po co. Chcę tylko zobaczyć, gdzie leży mama. Pomoże pan?
• • •
Kiedyś było tu stutysięczne miasto. Położone na wzgórzu opadającym ku rzece Doniec. Parki, domy kultury, zadbane przydomowe ogródki.
– Naprawdę ładnie – opowiada Ira.
Ludzie żyli. Samych przedszkoli było 14 (Ira wie, bo pracowała jako logopeda z najmłodszymi dziećmi).