Schroniska pod ochroną
Schroniska w górach: misja czy biznes? Afera o Samotnię odsłania wszystkie problemy
Letni sezon w schroniskach ma swoją specyfikę: mało kto szuka schronienia (chyba że przed słońcem), za to każdy chętnie by odpoczął, zjadł, napił się, ewentualnie skorzystał z toalety. W długi sierpniowy weekend uderzenie upału nie powstrzymało turystów, ruszyli w góry masowo, zgłaszając przede wszystkim silne pragnienie. Najlepiej schodziło piwo, mimo ceny oscylującej wokół 15 zł. W karkonoskiej Samotni, uroczo położonej nieopodal Śnieżki w dolinie Małego Stawu, odsyłano z kwitkiem spragnionych wędrowców już w godzinach popołudniowych. Pod koniec dnia licznik zamówień obiadowych grubo przekroczył pięćset, a że jedno zamówienie to może być np. osiem dań, kuchenna obsługa goniła resztką sił.
Dzień później i ponad 100 km dalej w schronisku pod Śnieżnikiem deficyt piwa zaznaczył się tuż po południu. Jacek Fastnacht, dzierżawca, wsiadł więc w swego wysłużonego, czerwonego Land Rovera i pognał do Kłodzka, do hurtowni, gdzie mijał się z innymi najemcami schronisk. Wrócił zapakowany po dach. – Latem zarabia się na słabsze obroty zimą – rzuca. Inna prawda dotycząca prowadzenia schronisk: zarabia się na gastronomii, noclegi to dodatek. Niezłym zastrzykiem bywa wynajem schroniska, ale dziś często oznacza to towarzystwo głośne, aroganckie i pijące na umór. Fastnacht, sam nie ułomek, mówi, że już parę razy dzwonił po kolegów, by pomogli opanować rozwydrzonych gości. – Miałem ich dość. Teraz jeśli organizuję imprezy grupowe, to tylko tym, co do których mam pewność, że zachowają się na poziomie – mówi.
Tysiące z Samotnią
Temat gospodarzy górskich schronisk, funkcjonowania obiektów jako przedsięwzięć biznesowych, ale również ich niezbędnej roli na szlakach dla ambitnych turystów zwanych plecakowcami odżył niedawno przy okazji wiadomości, że dalsza dzierżawa Samotni przez Sylwię Siemaszko oraz jej córkę Magdalenę Arcimowicz (kontynuatorek dzieła rozpoczętego w latach 60.