Mikroapokalipsy
Cisza. Wybuch. Małe trzęsienia ziemi. Mikroapokalipsy. Reportaż „Polityki” z okopów w Ukrainie
Ogród. Kawa. Nalewka na wiśniach. Pszczoły. Zapach późnego lata. Gdyby nie huk ostrzałów, zgliszcza szkoły, podziurawiona twarz Chrystusa, którą malował sam Ilia Repin, byłoby tu jak w bajce. Ale nie jest.
Wojna znów się zbliża do wsi Seńkowe w rozlewisku rzeki Oskil. W ogrodzie przy nalewce Witalij (kapłan), Mykoła (artysta malarz), Tatiana (nauczycielka) i Lara (wiedźma). Wsłuchują się z trwogą w nadlatujące pociski. Boją się, że Ruscy znów zajmą ich wieś.
– To realne? – pytam oficera sztabowego. Siedzimy przy kawie, rozmawiamy po starej znajomości. – Tak, to możliwe, że przesuną się o kilka, kilkanaście kilometrów – odpowiada. A wtedy wieś znajdzie się za liniami wroga. Sytuację na tamtym odcinku frontu nazywa „pewnego rodzaju anomalią”.
Ukraińcy tygodniami zapowiadali wielką letnią kontrofensywę. Eksperci uważali, że jej jedyny logiczny kierunek jest na Zaporożu, w kierunku Morza Azowskiego, tak by wyizolować okupowany Krym. Mówiono o tym tak dużo, aż Rosjanie uznali, że to może być ściema. Spodziewali się uderzenia na północy. Albo tak jak zeszłej jesieni – na dwóch kierunkach jednocześnie. Żeby się zabezpieczyć, skoncentrowali część sił koło leżącego obok Seńkowego miasteczka Kupiańsk. – A teraz nas tu atakują. Liczą, że będziemy musieli się cofnąć, a być może przerzucić tu część jednostek z Zaporoża – mówi oficer.
Wywiadowcze źródła twierdzą, że Rosjanie mogą dysponować w tym rejonie nawet 100 tys. żołnierzy. Nękają obrońców szturmami. „Wykorzystują do tego oddziały sformowane z więźniów” – informował gen. Oleksander Syrski. To dowódca ukraińskich sił lądowych, który niedawno wizytował te okolice. Nie krył, że sytuacja jest trudna. Lokalne władze podjęły zaś decyzję o przymusowej ewakuacji okolicznych miejscowości.