W pierwszy październikowy weekend czuć już było koniec sezonu. Zaledwie tydzień wcześniej z warszawskiego Wilanowa w kierunku Góry Kalwarii wyruszała jedna kolarska ustawka za drugą. Jechali. Szczupli, po kolarsku odpicowani. Pewni siebie, bo szosa dodaje plus sto do ego. Pędzili na złamanie karku wykręcić ostatnie kilometry na Stravie, żeby koledzy z korpo mieli czego pozazdrościć. Inni pedałowali, żeby dobić brakujące kilometry, a czasem samego siebie, bo w kolarstwie ból jest podobno częścią przyjemności. Jednak im więcej jesieni, tym mniej kolarzy na drogach. Kierowcy się cieszą. Ludzie z podwarszawskich wsi również, bo już im ci kolarze zbrzydli. Tyle że za rok będzie ich jeszcze więcej, bo szosa to nie moda. Szosa to nowa religia.
Zdrowy od/ruch
Nazwisko Leszek Śledziński większości kolarzy pewnie niewiele mówi. Ale Leszek Prawie.PRO to co innego. Na samym YouTube ma ponad 50 tys. subskrybentów. Kolejne 25 tys. osób obserwuje go na FB. Mówi, że jak wstrzeli się z tematem, potrafi przebić 100 tys. unikalnych użytkowników. Na tyle mniej więcej ocenia społeczność kolarską w Polsce. Tę zaangażowaną. Kolejne 100 tys. to jego zdaniem ci, którzy rower szosowy mają, ale jeżdżą rzadziej. Liczby mogą imponować do czasu, kiedy zestawi się je z danymi z Francji. 3,5 mln Francuzów deklaruje, że regularnie trenuje na rowerze. W samej FFC (Francuskiej Federacji Rowerowej) zarejestrowanych jest 109 tys. zawodników. Polski Związek Kolarski, który podnosi się z kolan po głębokiej zapaści, cieszy się, że ma 5 tys. zawodników.
Leszek twierdzi, że z czasem i w Polsce będzie gęsto od kolarzy. Tylko trzeba robić podglebie. I robi. Nagrywa odcinki, jak zmieniać przerzutki albo jak ustawić siodełko. Cierpliwie tłumaczy, jakich błędów unikać. Wie, o czym mówi, bo jak twierdzi, udało mu się popełnić chyba wszystkie możliwe.