Jedna z większych językowych wojen doby internetu toczy się już o samo powitanie. Czyli „witam”. Swoją bitwę na tym polu stoczył Michał Rusinek, niegdyś sekretarz Wisławy Szymborskiej, dziś prezes fundacji jej imienia, który dwa lata temu zadeklarował, że na maile rozpoczynające się zwrotem „witam” nie będzie odpowiadał.
Internet zareagował na tyle gwałtownie, że trudno odnotować wszystkie ataki ironii. Kraj obiegł portret Rusinka z hasłem „Witaj w świecie memów”, a bohater afery do dziś dziwi się, jak wielką reakcję wywołał. Były nawet groźby: „że trzeba mi sklepać maskę, bo się wymądrzam” – jak wspominał w niedawnym wywiadzie dla „Dużego Formatu”. Nie dopowiedział tylko, czy i groźby zaczynały się od „witam” czy może jednak od „Szanowny Panie”.
Językoznawcy zwracali przez ostatnie lata uwagę, że zaczynać mail od „witam” to rzecz niezręczna, choć może już lepsza niż nie zaczynać wcale – bo przecież duża część internautów nie widzi powodów, by w ogóle jakimkolwiek zwrotem grzecznościowym otwierać lub zamykać wymianę zdań. A często także – by zaczynać lub kończyć same zdania. Cały problem „witania” jest zresztą w istocie dość banalny: To przede wszystkim nieumiejętność znalezienia złotego środka między poufałą formą per „ty” a oficjalną per „pan”. Ale w bardzo krótkim czasie dotknął wielu użytkowników internetu. Dlaczego? Po pierwsze, zjawisko korespondencji elektronicznej jest wielokrotnie szersze i potężniejsze niż pisanie tradycyjnych listów (proszę zajrzeć do swoich skrzynek mailowych – prywatnych i służbowych – i przeliczyć wiadomości wysłane choćby w ciągu jednego miesiąca), więc i problemy mierzymy w innej skali. Po drugie, jeśli wrócimy do pierwszych lat korespondencji online, zaczniemy traktować różne niezgrabności języka sieci trochę inaczej niż jak inwazję Hunów.