Agnieszka Krzemińska: – Polszczyzna jest bardzo różnorodna. W końcu slangowi młodzieży daleko do języka literackiego. Czy polski składa się z wielu podjęzyków?
Barbara Pędzich: – Niemal każdy w zależności od sytuacji używa różnych wariantów polszczyzny, ale stwierdzenie, że jej odmiany środowiskowe czy zawodowe są osobnymi językami, jest uproszczeniem. One różnią się głównie słownictwem, a cechy gramatyczne czy brzmieniowe dzielą z językiem narodowym. Dlatego mówimy o socjolektach.
A nie dialektach, slangach i żargonach?
Pojęcie socjolekt jest pojemniejsze, bo nazywa wszelkiego typu środowiskowe odmiany języka i pozwala je traktować jako twory funkcjonalnie zbliżone do dialektów. Tak jak dialekty świadczą o geograficznym zróżnicowaniu polszczyzny, tak socjolekty o społecznym. Z kolei żargonami określa się zwykle języki grup utajniających swoją działalność, np. przestępców, a slangami – odmiany powstałe w wyniku spontanicznej twórczości językowej, m.in. studencki. Są jeszcze profesjolekty, czyli zawodowe odmiany polszczyzny.
Coraz hermetyczniej?
Na przykład dość niezrozumiała dla innych korpomowa korpoludków?
Jeśli od kogoś pracującego w korporacji usłyszymy „czif ekaunt pojechał na biznes tripa” zamiast „główny księgowy wyjechał służbowo”, to jesteśmy świadkami typowego użycia profesjolektu. Każdy z nas należy do różnych grup koleżeńskich czy zawodowych, którym polszczyzna ogólna nie wystarcza do skutecznej komunikacji. Dlatego używamy wielu odmian języka – po prostu ułatwiają nam one porozumiewanie się w różnych sytuacjach i środowiskach.
Czyli zadaniem socjolektu jest również tworzenie wspólnoty?