Bomba Hitlera. Berliński historyk Rainer Karlsch, który przebadał sowieckie i amerykańskie archiwa, w książce „Bomba Hitlera” (Hitlers Bombe, DVA 2005) twierdzi wręcz, że w 1944 r. w Turyngii i na Rugii próby z niemiecką bronią atomową pochłonęły setki ofiar, więźniów kazetów i robotników przymusowych.
Amerykański historyk broni nuklearnej Mark Walker chwalił dowody Karlscha jako bardzo przekonujące; autor znalazł w archiwach m.in. projekt patentu z 1941 r. na bombę tej klasy, co zrzucona w sierpniu 1945 r. przez Amerykanów na Nagasaki, ponadto pod Berlinem trafił na ślady „pierwszego sprawnego niemieckiego reaktora atomowego”. Natomiast niemiecki historyk Armin Herrmann, który także badał doświadczenia nuklearne nazistów, uważał tezy Karlscha za całkowitą bzdurę. Niemcom nie udało się zbudować reaktora, który umożliwiłby osiągnięcie krytycznej reakcji łańcuchowej. Jednoznacznie wynika to z podsłuchanych po wojnie przez wywiad amerykański rozmów niemieckich fizyków atomowych. Nie było też żadnych prób z bronią atomową ani na Rugii, ani w Turyngii. Zresztą również Walker uważał, że Niemcy nie mieli nadającej się do użycia bomby. To co wybuchło w czasie prób, było w najlepszym wypadku tzw. brudną bombą – zawierającą niewiele materiału nuklearnego. Takiej bomby można było użyć jedynie na froncie w celach taktycznych, ale nie dla zbombardowania Moskwy, Londynu czy Nowego Jorku.
Później Karlsch był już ostrożniejszy, mówił o poszlakach, które wskazywałyby na budowę nadającej się do użycia bomby, która jednak miałaby siłę rażenia „atomowego granatu”. A więc wiele hałasu o nic? Niezupełnie. Rainer Karlsch solidnie przebadał archiwa i nie należy do tych fantastów, którzy uważają, że właściwą cudowną bronią Hitlera jest UFO.