Między skokiem Fortuny a gestem Kozakiewicza
Polscy sportowcy na podium
Kapitan za Reczka. Kiedy Stanisław Kania i Franciszek Szlachcic jechali 18 grudnia 1970 r. na Śląsk, by namówić Edwarda Gierka do objęcia funkcji I sekretarza KC PZPR, polski sport, jak zwykle o tej porze, szykował się do zimowego snu. Nie było wtedy kogoś takiego jak Adam Małysz, kto mógłby poruszyć cały kraj swoimi sukcesami. Od czasu do czasu dawał o sobie znać narciarz alpejski Andrzej Bachleda i to wszystko, na co było nas stać między grudniem a marcem.
W Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Turystyki, który odgrywał rolę dzisiejszego Ministerstwa Sportu, urzędnicy mogli więc spokojnie podsumowywać letnie osiągnięcia, mając pewność, że liczba medali i punktowanych miejsc już do końca roku się nie zmieni. GKKFiT podlegał premierowi, którym 23 grudnia 1970 r. został Piotr Jaroszewicz. (Człowiek notabene związany niegdyś ze sportem – w latach 1948–51 był prezesem Polskiego Związku Tenisowego). Ale potężne zmiany na szczytach władzy dotarły do GKKFiT z pewnym opóźnieniem. Szefem polskiego sportu (a także Polskiego Komitetu Olimpijskiego, bo przez długie lata obowiązywał zwyczaj łączenia tych funkcji w jednym ręku) pozostał Włodzimierz Reczek. Dopiero w 1973 r. oba te stanowiska objął młody (41 lat) sekretarz Komitetu Dzielnicowego PZPR w Łodzi, absolwent historii Uniwersytetu im. Łomonosowa w Moskwie Bolesław Kapitan.
Kapitan był postacią bezbarwną w porównaniu z Reczkiem, który mógł się pochwalić bogatym życiorysem (wywodził się z PPS, jego bliskim przyjacielem był premier Józef Cyrankiewicz), międzynarodowymi koneksjami (od 1961 r. był członkiem MKOl) i poczuciem humoru. W 1972 r. obiecał Władysławowi Komarowi, że jeśli ten zdobędzie złoty medal na igrzyskach w Monachium, zaniesie go na plecach z pokoju hotelowego na śniadanie.