W sądzie na Lesznie. Od 16 lipca toczył się w Warszawie proces pracowników z Ursusa oskarżonych o wykolejenie lokomotywy podczas protestów 25 czerwca. Podczas trzech dni procesu do sądu przychodzili ludzie z różnych kręgów opozycji. Byli wśród nich: Teresa Bogucka, Seweryn Blumsztajn, Ludwik Dorn, Stefan Kawalec, Jacek Kuroń, Jan Józef Lipski, Jan Lityński, Antoni Macierewicz, Adam Michnik, Jan Olszewski, Barbara Toruńczyk, Henryk Wujec, Wojciech Ziembiński. Na salę rozpraw, chronioną kordonem esbeków i milicjantów, nie zostali wpuszczeni. Nie udało się to również adwokatom Stanisławowi Szczuce i Tadeuszowi de Virion.
Dostała się tam jedynie Marta Miklaszewska, dziennikarka tygodnika „Literatura”. Jej relacja o tym, co usłyszała na sali sądowej, ujawniła dramatyczne pokłosie Czerwca – znęcanie się nad zatrzymanymi robotnikami, nieprzestrzeganie elementarnych procedur, łamanie praw oskarżonych, bicie w śledztwie. „Rodziny, najczęściej żony i matki, były całkowicie załamane, bliskie uwierzenia, że pokazywane w telewizji wiece wyrażały opinie społeczeństwa, że prawie wszyscy uważają ich synów i mężów za »warchołów« i »wichrzycieli«, którzy zakłócili konsultacje władzy ze społeczeństwem i których należy za to surowo ukarać” – opisywał Kawalec. Toteż gesty współczucia okazane ludziom bezradnym wobec machiny komunistycznego państwa były niezwykle ważne. Jeszcze tego dnia rodzinom oskarżonych robotników przekazano pierwsze pieniądze, które miał ze sobą Lipski, dysponujący opozycyjną kasą zapomogową i funduszami z Duszpasterstwa Miłosierdzia. Następnego dnia, 17 lipca, w gmachu sądów zebrała się jeszcze liczniejsza grupa opozycjonistów. Wspomina Wujec: „Usiłowałem się zapisać do wejścia na salę, stając w kolejce z całymi rodzinami (tu zostały nawiązane pierwsze kontakty).