My i Oni. Jeszcze nikomu nie udało się przewidzieć nadciągającej rewolucji. Lenin tego nie uczynił, tym bardziej wątpliwe, by Edward Gierek był w stanie. Rewolucja Solidarności nie wybuchła jednak przypadkiem, nie doszło do niej również na drodze spisku, jak twierdził Gierek w „Przerwanej dekadzie”. Miała swoją genezę. Poprzedziła ją narastająca sytuacja rewolucyjna – nasilenie społecznego niezadowolenia, zmęczenia i irytacji, wynikających z pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego, zawiedzionych nadziei rozbudzonych bigosowym socjalizmem. Polska rewolucja nie wybuchłaby, gdyby nie jednoczesne przekonanie o potrzebie zmian, obejmujące coraz szersze kręgi społeczne oraz wzmagające się wśród Polaków poczucie narodowej wspólnoty i społecznej podmiotowości. Poszukując źródeł rewolucji musimy cofnąć się do poprzedzających ją kilkunastu miesięcy.
Zima stulecia. Gierkowska ekipa nie miała szczęścia do pogody. Najpierw deszczowe i nieurodzajne lata sprawiły, że tzw. świński dołek pogłębiał się z roku na rok. A na sylwestra 1978 r. przyszła zima stulecia. Sparaliżowała kraj na niemal dwa miesiące. W ciągu kilku pierwszych dni nowego roku zostało odciętych od świata wiele miejscowości i wsi. Ba, nawet dzielnic miast, jak np. warszawski Ursynów, do którego nie tylko nie można było dojechać, ale również się dodzwonić. W pierwszych dniach stycznia w woj. siedleckim przejezdnych było tylko 25 proc. dróg. W województwach bydgoskim, gdańskim, legnickim, poznańskim i toruńskim ogłoszono stan klęski żywiołowej. Odnosiło się wrażenie, jakby wszystko stanęło, jednak nie tylko z powodu zasp, ale także, a może przede wszystkim, organizacyjnego blamażu i sprzętowego badziewia.
Na drogi nie wyjechały pługi, ponieważ w temperaturze minus 12 stopni zamarzał olej.