Kataloński autor bestsellerowej powieści „Wyznaję” tym razem napisał rzecz, którą czyta się w dużym napięciu.
Autor ma momentami skłonność do barokowego gadulstwa, ale w „Cieniu eunucha” to nie przeszkadza, bo współgra z cechami osobowościowymi narratorów-mitomanów.
W zeszłym roku Jaume Cabré podbił nasze listy bestsellerów. Dokonał tego, co rzadkie, dzięki monumentalnej, skomplikowanej narracyjnie powieści. „Wyznaję” nazywano nawet arcydziełem, ale pojawiły się też – bardziej uzasadnione – porównania do Paulo Coelho i Carlosa Ruiza Zafóna.
Osiemnastego listopada tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego siódmego roku, parę dni po uroczystej inauguracji nowiuteńkiej stacji narciarskiej Tuca Negra, mijało nieco ponad trzynaście lat od heroicznej śmierci męczeńskiej Sługi Bożego Oriola Fontellesa Grau.
Przy całym uznaniu dla sprawności warsztatowej trudno mówić o arcydziele. Przede wszystkim dlatego, że ta powieść nie wymaga myślenia.