Mariusz Herma: – Jak wspomina pan dziś Konkurs Chopinowski?
Yundi Li: – Byłem zaskakująco zrelaksowany. W ogóle nie myślałem o tym, że mógłbym wygrać. Miałem przecież zaledwie 18 lat. Zależało mi tylko na tym, by zagrać jak najlepiej. Nagroda zaskoczyła mnie tak samo, jak późniejsze zamieszanie. Zaproszenia, wywiady, spotkania z oficjelami. Uczestnikom tegorocznej edycji poradziłbym więc: wyluzujcie! Nie myślcie o wygranej. Niech waszą jedyną ambicją będzie zagranie pięknego koncertu. A jurorzy zajmą się resztą.
Przed naszą rozmową odwiedziłem pekińskie Centralne Konserwatorium Muzyczne. Na tamtejszym wydziale pianistyki stoi tylko jeden pomnik: Chopina.
Dla mnie to oczywiste. Osobiście uważam go za największego geniusza w historii muzyki w ogóle. Ale dla każdego wydziału pianistyki będzie postacią centralną, bo koncentrował się w swej twórczości na fortepianie, podczas gdy inni współcześni mu kompozytorzy mieli zróżnicowany repertuar. Świadczyło to o jego wielkiej miłości do tego instrumentu, dzięki której zdołał tak wiele wnieść do romantycznej muzyki fortepianowej. I zarazem tak bardzo rozkochać w sobie publiczność ceniącą pianistykę.
Dziś miliony chińskich dzieci usiłują osiągnąć „Chopin level”, a trzy z czterech sprzedawanych na świecie fortepianów znajduje nabywców w pańskim kraju. Co pan sądzi o tym boomie fortepianowym?
To rodzaj sinusoidy. Europa czy Stany Zjednoczone dawno temu przeżywały fortepianową hossę. Towarzyszył temu zresztą również szybki wzrost gospodarczy. Przed 30 laty podobną fascynację muzyką fortepianową przeżywała Japonia, a wkrótce potem Korea Południowa. Niemal każda rodzina w tym kraju miała w domu taki instrument.