Pokolenie Jezusa było przekonane, że to ono jest ostatnim pokoleniem. Jako wybrani, święci, za jakich uważali się pierwsi chrześcijanie, szykowali się do paruzji: rychłego ponownego nadejścia Chrystusa.
Ale zwycięski świat rzymski nadal trwał, pozornie szczęśliwy i spokojny, w rzeczywistości zapełniając seksem i ucztami narastające poczucie pustki i pesymizmu, określane przez poetę Lukrecjusza jako „lodowaty niepokój” zaś przez Katullusa jako „choroba na śmierć”. Tymczasem chrześcijaństwo z katakumb przedostawało się na dwory patrycjuszów i cesarzy, wypierając stare, bezlitosne skądinąd wartości. Skomplikowało to relacje społeczne, religijne i wiele innych. Katastrofa „starego świata rzymskiego” nastąpiła w V w.: na oczach patrycjuszy i wieśniaków wskutek straszliwych najazdów Hunów, Gotów, Wandali, pustoszących Rzym, wskutek wielkiej wędrówki ludów rozpadał się imperialny świat. W tradycji judeochrześcijańskiej wyczekiwania na kres świata łączono z okrągłą datą albo zbliżoną do okrągłej. Wiek V był „okrągły”, więc potworne plagi miecza, ognia, głodu trapiące uciekającą, wyrzynaną, chrystianizującą się część Europy wywoływały przekonanie, że „wiek ucisku” już nastąpił i bliski jest koniec świata.
Apokalipsa spisana zapewne w I w. przez św. Jana na wyspie Patmos zdawała się to potwierdzać. W objawieniu Jan głosił bowiem m.in. zagładę „Wielkiej Nierządnicy”, a za taką uważano wówczas cesarski Rzym. Rzeczywiście: w 455 r. germańscy Wandalowie złupili dumny Rzym, a w 476 r. wódz Odoaker zdetronizował ostatniego cesarza i objął władzę w Rzymie, odsyłając insygnia cesarskie do Konstantynopola.