Do lazaretu w wielkiej sali zgromadzeń twierdzy sewastopolskiej wszedł młody oficer artylerii. Ledwie otworzył drzwi, uderzył go duszący zapach krwi z amputowanych kończyn i jęki 40 czy 50 ciężko rannych. Mężczyźni leżeli na podłodze na brudnych siennikach. Oficer wdał się w rozmowę z siedzącym na pryczy starym, wychudzonym żołnierzem: „uśmiechnięty, spojrzeniem zaprosił mnie, abym podszedł (…) fałdy koca zdradzały, że nie ma nogi od uda.
– Sześć dni temu, jak było pierwsze bombardowanie, wycelowałem armatę, a tu jak coś nie palnie mnie w nogę!
– Nie bolało cię?
– W pierwszej chwili jakby mnie czymś gorącym dźgnęli. Potem, jak zaczęli skórę naciągać, trochę swędziało. Najważniejsza rzecz, wasza wielmożność, nie myśleć dużo. Najgorzej bywa przez to, że się myśli”.
Owym oficerem był 26-letni Lew Mikołajewicz Tołstoj, dowodzący baterią artylerii podczas oblężenia Sewastopola. Jego jednostka znajdowała się na pierwszej linii walk z wojskami anglo-francuskimi, które we wrześniu 1854 r. wylądowały na Krymie. Trwające blisko rok oblężenie, uwiecznione przez Tołstoja w „Opowiadaniach sewastopolskich”, było punktem zwrotnym wojny, jaką zachodnie mocarstwa wytoczyły Rosji o panowanie nad Bałkanami i Morzem Czarnym.
Na miejsce inwazji wybrano Krym, ponieważ na południowym cyplu półwyspu, w Sewastopolu, znajdowała się baza operacyjna rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Anglia i Francja chciały unieruchomić flotę przeciwnika. Miejsce uderzenia było dla Rosjan kompletnym zaskoczeniem. Kiedy 56-tysięczne siły sprzymierzonych pojawiły się pod Eupatorią, miasto było zupełnie pozbawione obrony. Lądujących Francuzów przywitał jedynie naczelnik urzędu celnego, żądając, aby po zejściu na ląd wszyscy udali się na kwarantannę.