Chociaż polskie elity były w dwudziestoleciu zapatrzone raczej we Francję, Wielką Brytanię i USA, a produkowane tam artykuły stały wysoko na drabinie prestiżu, to towary niemieckie bez trudu znajdowały nad Wisłą nabywców, zarówno z racji atrakcyjnej ceny, jak i ugruntowanego przekonania o ich wysokiej jakości, solidności i walorach technicznych. Na przykład odzież – o ile moda wysoka była ukierunkowana na Paryż (kobieca) i Londyn (męska), o tyle masowi producenci zaopatrywali się w Berlinie i Wiedniu. „Nasi wytwórcy w kraju – pisano w połowie lat 30. – nie są dosyć zasobni na to, aby kupować modele w tych pierwszych źródłach, lecz muszą odczekać, aż te wymienione drugorzędne centra wypuszczą swe modele, oparte na paryskich pra-modelach, już po niższych cenach”. Geografia szła tutaj w sukurs ekonomii: polska droga na Zachód prowadziła – dosłownie i w przenośni – przez Niemcy.
Była to droga wyboista. Złe przez większość dwudziestolecia stosunki dyplomatyczne wpływały na relacje gospodarcze. Dochodziły do tego polskie obawy przed uzależnieniem gospodarczym od zachodniego sąsiada. Obawy zasadne, większość bowiem podstawowych wskaźników służących porównaniu potencjałów ekonomicznych była dla Niemiec wielokroć korzystniejsza – od kapitałów, zaawansowania technologicznego i produkcji przemysłowej, przez gęstość linii drogowych, po liczbę samochodów, spożycie mięsa i przeciętne wyposażenie mieszkań. Przemysł niemiecki produkował lepiej i taniej niż rozdrobnieni i niedoinwestowani polscy wytwórcy. Z drugiej strony – niemiecki stereotyp polnische Wirtschaft był niezwykle trwały.
W rezultacie wspomagane polityką ekonomiczne uprzedzenia i obawy doprowadzały do wzajemnego bojkotu (jak w 1920 r.) czy wręcz rozpoczętej w 1925 r.