Gdy 13 grudnia 1981 r. gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił w telewizji państwowej wprowadzenie stanu wojennego w całej Polsce, stało się jasne, że ówczesna władza wybrała argument siły w pozorowanym przez 15 miesięcy dialogu z ruchem Solidarności. Na szok stanu wojennego Solidarność odpowiedziała zgodnie z doświadczeniem historycznym Polaków. Spontanicznie sięgnięto nie tylko do środków klasycznych – takich jak strajki, manifestacje, ulotki – praktykowanych podczas „karnawału wolności” 1980–81. Od razu po 13 grudnia pojawiły się masowo napisy na murach wykorzystujące znaki tożsamości narodowej. Takie demonstracje odbyły się pod krzyżami i flagami Polski i Solidarności, popularny stał się znak Polski Walczącej spleciony z literą „S”. Niekiedy odwoływano się nawet do tradycji powstania styczniowego. Pojawiły się krzyżyki na szyję i czarna odzież na znak żałoby narodowej noszona przez zwolenników „S”. W późniejszym okresie, gdy złagodzono nieco przepisy stanu wojennego, studenci zapalali w akademikach świece w oknach, gasili światła w sposób skoordynowany, skandowali z okien prosolidarnościowe hasła.
Początkowo opór wyrażano raczej indywidualnie, bo w pierwszych tygodniach i miesiącach po 13 grudnia podziemna Solidarność była zajęta przede wszystkim reorganizacją, gromadzeniem zasobów potrzebnych do podziemnej działalności i tworzeniem infrastruktury informacyjnej. Gdy jednak jakoś okrzepła, skupiła się na dwóch celach: manifestowaniu obecności i niesieniu – we współpracy z Kościołem – pomocy internowanym działaczom związku i ich rodzinom oraz wszelkim ofiarom represji. Gromadzono się na mszach w intencji ojczyzny.
Ludzie Kościoła sprzyjali i wspierali w większości działania opozycji. Symbolem tego obywatelskiego Kościoła stał się ks.