„Polityka”. Pilnujemy władzy, służymy czytelnikom.

Prenumerata roczna taniej o 20%

OK, pokaż ofertę
Historia

Galop do Białego Domu

Andrew Jackson – prezydent z ludu

Andrew Jackson Andrew Jackson Buyenlarge / Getty Images
Ameryka miała już prezydenta, który w kampanii przedwyborczej pomstował na elity i obiecywał „osuszyć waszyngtońskie bagno”.
Karykatura z epoki: prezydent Jackson zwalcza wielogłową hydrę establishmentu.MPI/Getty Images Karykatura z epoki: prezydent Jackson zwalcza wielogłową hydrę establishmentu.

W 1829 r. Waszyngton przygotowywał się na uroczystą inaugurację nowej prezydentury. Od rana 4 marca do stolicy ciągnęły tłumy niewidzianych tam nigdy gości. Z różnych stron kraju, wozami, a nawet pieszo, do miasta przybywali ludzie w nadziei, że zobaczą ludowego prezydenta.

Ubrany na czarno Andrew Jackson jechał konno w stronę Kapitolu i ściskał wyciągnięte doń ręce. Wysoki, o smukłej sylwetce, twarz miał pociągłą, oczy błękitne i przenikliwe, burzę rudych włosów na głowie. W siedzibie Kongresu czekał na niego przewodniczący Sądu Najwyższego, który z kwaśną miną zaprzysiągł go na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Odchodzący z urzędu John Quincy Adams był tak zniesmaczony swoim następcą, że nawet nie pofatygował się na uroczystość. Kiedy formalnościom stało się zadość, Jackson wskoczył na konia i pogalopował do Białego Domu, a za nim ciągnęły tysiące oszalałych z radości zwolenników. Tłum wtargnął do prezydenckiej siedziby i tłukąc naczynia oraz porcelanę, rzucił się na to, co miało być bankietem. Powstał nieopisany wprost tumult, a Jackson musiał ratować się ucieczką przez okno w kuchni.

Taka inauguracja prezydentury wywołała konsternację. Jeden z sędziów Sądu Najwyższego stwierdził wprost: „Król Motłoch zdawał się panować niepodzielnie”. W zgoła odmiennym tonie wypowiadały się gazety trzymające stronę Jacksona: „Był to dzień triumfu dla ludu, który wreszcie ma swojego prezydenta”.

Syn pogranicza

O istnieniu grupy społecznej, która zdecydowała o zwycięstwie Jacksona, przypomniała niedawno prof. Nancy Isenberg w książce „White Trash: the 400-Year Untold History of Class in America”. Autorka zwraca uwagę, że nad Ameryką ciąży mit społeczeństwa bezklasowego, gdzie każdy ma równe szanse na awans. Ten podział niewiele ma jednak wspólnego z rzeczywistością, bo – jak pisze Isenberg – „nasza tożsamość jako narodu nierozerwalnie wiąże się z ludźmi pozbawionymi środków do życia. Kolonialna Ameryka nigdy by nie powstała, gdyby nie zapomniana klasa tzw. waste people, skazańców, pracowników najemnych i służby, którzy stworzyli z tego kraju dom dla religijnych ekstremistów i politycznych idealistów”.

Wyrażenie biała biedota wielokrotnie ewoluowało i w innej formie, np. wsiok (z ang. redneck), pozostaje w użyciu do dziś. Według Isenberg ta grupa społeczna odgrywa rolę czarnego luda w amerykańskim życiu politycznym. Jej narodziny wiążą się zaś z angielskim systemem klasowym – dla tamtejszej arystokracji wysyłanie kolonistów za Atlantyk było idealnym sposobem na pozbycie się z Wysp waste people, czyli tzw. ludzkich odpadków bez majątku. Także po wywalczeniu niepodległości w 1776 r., i przez cały XIX w., najważniejszą oznaką pełnoprawnego obywatelstwa była własność. Co jednak z anonimową większością, która ziemi ani innej własności nie miała?

Tutaj wracamy do Andrew Jacksona, który był pierwszym lokatorem Białego Domu wybranym głosami prowincjonalnej biedoty. Zwycięskie dla niego wybory były przełomowe ze względu na rekordową frekwencję i poczucie, że prezydentura nie musi być wewnętrzną gierką elit z dużych miast. W istocie zwolennicy Jacksona uznawali 1828 r. za datę narodzin prawdziwej amerykańskiej demokracji.

Poprzedni amerykańscy prezydenci byli wykształconymi dyplomatami bądź zasłużonymi prawnikami i wszyscy wywodzili się z miast na wschodnim wybrzeżu USA. A Jackson urodził się w 1767 r. w Karolinie Południowej, czyli na ówczesnym pograniczu, w rodzinie o irlandzko-szkockim pochodzeniu. Ojca nigdy nie poznał. Kiedy rozpoczęła się wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych, trójka braci Jacksonów zgłosiła się na ochotnika do walki z Anglikami. Wtedy też miał miejsce epizod, który stanie się kamieniem węgielnym legendy o twardym synu pogranicza. Kiedy Andrew dostał się do niewoli, jeden z brytyjskich oficerów kazał mu wyczyścić sobie buty. W chłopaku odezwała się jednak harda irlandzka krew: „Za odmowę dostał szablą po głowie, na twarzy do końca życia została mu blizna, a w sercu nienawiść do Brytyjczyków” – pisze Longin Pastusiak w książce „Prezydenci Stanów Zjednoczonych Ameryki”.

Mundur stanowił część jego tożsamości. Nieśmiertelną sławę zapewniła mu kolejna wojna z Brytyjczykami z lat 1812–15, a szczególnie zwycięska bitwa pod Nowym Orleanem. Jako człowiek był niezwykle porywczy, o czym świadczą niezliczone pojedynki, w jakich brał udział. W walce z niejakim Charlesem Dickinsonem otrzymał postrzał w pierś, a kula o centymetry minęła serce.

Kandydat ludu

Przed bohaterem wojennym tego kalibru droga do politycznej kariery stała otworem, a Jackson nie krył, że myśli o prezydenturze. W 1828 r. jego rywalem w wyścigu do Białego Domu miał być John Quincy Adams, syn drugiego prezydenta USA, profesor Harvardu i doświadczony dyplomata władający siedmioma językami. Trudno wyobrazić sobie kandydatów, których dzieliłoby więcej: spadkobierca wielkich politycznych tradycji kontra półsierota z małej wioski w Appalachach.

Tamta kampania trafiła do podręczników jako jedna z najbrutalniejszych w historii. Adams wyszydzał braki w wykształceniu swojego rywala, a Jackson pomstował na elity, które ukradły kraj zwykłym ludziom. Generał świetnie odnajdował się na prowincjonalnych wiecach, gdzie w mało wyszukanych słowach obiecywał „osuszyć waszyngtońskie bagno”. Co prawda populistyczna retoryka Jacksona nie bardzo przystawała do jego osoby; jako właściciel ogromnej plantacji (i wielu niewolników) zbił on fortunę na handlu ziemią, odkupując za bezcen działki należące do zubożałych farmerów oraz Indian. W stanie Tennessee, gdzie mieszkał, nie zdradzał większego zainteresowania zwykłymi ludźmi, obracał się w kręgach ziemskiej arystokracji, a długi od dzierżawców ściągał bezwzględnie.

W dniu wyborów dała o sobie znać zmieniająca się geografia polityczna młodej republiki: do głosu zaczęły dochodzić zachodnie rolnicze regiony. W efekcie Jackson zwyciężył w 15 stanach, a Adams w 9. Dantejskie sceny, jakie rozegrały się w Waszyngtonie w dniu inauguracji, stanowiły jedynie przedsmak nadchodzącej burzy politycznej.

Maldwyn A. Jones w swojej „Historii USA” pisał, że „w ciągu pierwszych osiemnastu miesięcy swojej prezydentury Jackson usunął ze stanowisk jedną piątą urzędników, czyli tyle, ile jego poprzednik podczas całej kadencji. Nieufność wobec elit i ekspertów popchnęła Jacksona do oświadczenia, że obowiązki urzędnicze są tak łatwe, iż »każdy inteligentny człowiek jest w stanie im podołać«. Wkrótce stało się też jasne, że prezydent woli rządzić z pomocą nieformalnych doradców – ludzi, którzy utworzyli jedyny w swoim rodzaju gabinet kuchenny, bo mówiło się o nich, że weszli do Białego Domu kuchennymi drzwiami. Jedna z wrogich Jacksonowi gazet pisała: »Intryga jest jego powołaniem. Rządzi za pomocą przekupstwa, a przestępcze kombinacje przyniosą mu wstyd i hańbę«”.

Jak przystało na buńczucznego generała, Jackson nie przebierał w środkach również na arenie międzynarodowej. Relacje z Francją zaognił do tego stopnia, że oba kraje zerwały stosunki dyplomatyczne. Część opinii publicznej była przerażona stylem tej prezydentury – w prasie pojawiały się oskarżenia o despotyzm, a nawet karykatury przedstawiające go w stroju angielskiego króla – w amerykańskim słowniku politycznym trudno było o większą obelgę.

Wysiedlenia i kryzys

Podczas prezydentury Jacksona opinia publiczna w USA żyła kwestią pozyskania nowych ziem dla osadników i ekspansją na terytorium Indian. Jackson – nazywany przez Howarda Zina (autora słynnej „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych”) „najbardziej zawziętym wrogiem Indian w dziejach naszego kraju” – postanowił uczynić zadość tym oczekiwaniom.

W 1828 r., po odkryciu na terenach zamieszkiwanych przez lud Czirokezów złóż złota, zgromadzenie ustawodawcze sąsiadującego z nimi stanu Georgia ogłosiło, że prawo Indian do tego terytorium jest nieważne. Prezydent poparł władze Georgii, a Kongres przegłosował ustawę pozwalającą na usunięcie Czirokezów (tzw. Indian Removal Act). W teorii prezydent miał zwrócić się do Indian z prośbą o zgodę na wykup, ale w praktyce administracja rządowa przeprowadziła ewakuację siłą.

Przybrała ona postać długiego marszu na zachód na terytoria za rzeką Missisipi. „Kierowani przez strażników i łupieni przez kontrahentów Indianie zmuszeni byli podjąć wędrówkę w nieznane” – pisał Zinn. Droga, którą pieszo przebyły całe rodziny wraz z kobietami i dziećmi, liczyła ponad tysiąc kilometrów i przeszła do historii jako szlak łez. Pierwsza zima, jakiej doświadczyli przesiedleńcy, należała do najmroźniejszych w dziejach. Brakowało żywności, a ludzie masowo umierali na zapalenie płuc. Potem przyszła kolej na ludy Chickasaw, Choctaw i Seminoli. Historycy szacują, że w ciągu siedmiu lat wypędzono ok. 46 tys. Indian, a podróży szlakiem łez nie przeżył co piąty z nich.

Polityka wysiedleń na tyle wzmocniła popularność Jacksona, że w 1832 r. bez trudności zapewnił sobie reelekcję. Jego drugą kadencję zdominowała z kolei walka z Bankiem Stanów Zjednoczonych. Była to dobrze prosperująca instytucja przechowująca fundusze federalne, emitująca banknoty i organizująca sprzedaż obligacji państwowych. Poza tym powstrzymywała liczne banki stanowe przed pokusą udzielania nieodpowiedzialnych kredytów przez żądanie konwersji ich banknotów na złoto i srebro. Mimo to bank ten miał potężnych wrogów, m.in. plantatorów z rolniczego południa i zachodu USA, którzy krytykowali jego kontrolną rolę i domagali się łatwiejszego dostępu do kredytów. Przeciwnikiem banku był również sam prezydent, choć jak stwierdził Maldwyn Jones, „w kwestiach ekonomicznych Jackson był ignorantem”. Jego niechęć wynikała jednak z braku zaufania do instytucji finansowych w ogóle. Dodatkowo zausznicy prezydenta sączyli mu do ucha plotki, że podczas poprzednich kampanii wyborczych bank kredytował jego przeciwników. Jackson zrobił to, co umiał najlepiej: rozpoczął antybankową krucjatę. Ogłosił, że oto stoi przed „hydrą korupcji, która zagraża naszej wolności”. Zwracając się do „zwykłych Amerykanów”, po raz kolejny wykorzystał obawę przed establishmentem, mówiąc, że za sprawą banku „bogaci bogacą się jeszcze bardziej”.

Jackson ostatecznie rozprawił się z Bankiem Stanów Zjednoczonych, kiedy zdecydował o wycofaniu z niego funduszy federalnych. Prywatna wojna prezydenta zapoczątkowała falę bankructw i wzrost inflacji. Rozpoczęła się niekontrolowana spekulacja kredytami, która w 1837 r. (w kilka tygodniu po opuszczeniu Białego Domu przez Jacksona) doprowadziła do ostrej depresji. Historycy porównują ówczesną panikę z Wielkim Krachem w 1929 r.

Na cokołach i dolarach

Polityka Jacksona budziła skrajne emocje, a on sam był pierwszym prezydentem USA, na którego życie zorganizowano zamach. 30 stycznia 1835 r. na Kapitolu niejaki Richard Lawrence strzelił do niego dwukrotnie, ale spudłował. Zamachowiec był chory psychicznie i nie poniósł żadnej kary. Dobiegający siedemdziesiątki prezydent zdążył jednak rzucić się na niego i wymierzyć sprawiedliwość laską.

Andrew Jackson zmarł 10 lat później. Mówiło się o ataku serca, ale w 1999 r. naukowcy z Northeastern University w Ohio przeprowadzili badania włosów prezydenta, które ujawniły nad wyraz wysoką zawartość ołowiu. Przyczyną zgonu mogła być więc kula, która utkwiła mu w ciele po jednym z licznych pojedynków.

Ze względu na nietuzinkową osobowość pamięć o pierwszym antysystemowym prezydencie przetrwała w USA do dziś. W centrum Waszyngtonu stoi pomnik generała, a od 1928 r. podobizna Jacksona widnieje na banknocie 20-dolarowym. Ale jako że moralność narodów ewoluuje, niedawno zdecydowano, że czas, by siódmego prezydenta USA i właściciela niewolników zastąpiła afroamerykańska abolicjonistka Harriet Tubman.

Polityka 48.2016 (3087) z dnia 22.11.2016; Historia; s. 66
Oryginalny tytuł tekstu: "Galop do Białego Domu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Rynek

Życie usłane Lotosem. Sprawdzamy, ile ludzie bliscy Obajtkowi zarabiają w norweskiej spółce Orlenu

Dochody uzyskiwane i opodatkowane w Norwegii stanowią w tym kraju informację publiczną. Zapytaliśmy więc tamtejszy urząd podatkowy o zarobki w orlenowskiej spółce.

Anna Dąbrowska, Mieszko Czarnecki
05.06.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną