Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Od Mieszka do Whirpoola

Kapitalizm w Polsce zaczyna się od Mieszka

Handel zbożem w Toruniu, XVII-wieczny obraz „Zboże płaci”. Handel zbożem w Toruniu, XVII-wieczny obraz „Zboże płaci”. Muzeum Okręgowe w Toruniu
Rozmowa z antropologiem Kacprem Pobłockim, autorem książki „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania”, o islamskich korzeniach polskiego kapitalizmu oraz globalizacji w X w. i dziś.
Karawana – ilustracja z rękopisu Al-Haririego z XIII w.BEW Karawana – ilustracja z rękopisu Al-Haririego z XIII w.
Kacper Pobłocki, polski antropolog. Autor książki „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania”Karol Serewis/EAST NEWS Kacper Pobłocki, polski antropolog. Autor książki „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania”
Polityka

Rafał Woś: – Napisał pan grubą książkę, którą da się czytać jako wielką historię polskiego kapitalizmu. Kiedy to się zaczyna?
Kacper Pobłocki: – Na pewno nie w 1989 r.

No, to wiadomo, było przecież doświadczenie dwudziestolecia międzywojennego, a wcześniej XIX-wieczna rewolucja przemysłowa. Ziemia Obiecana, Lilpop, śląski węgiel etc.
Nie, nie. To jest tylko doświadczenie pewnej specyficznej formy kapitalizmu zachodniego związanego z XIX-wieczną rewolucją przemysłową i masową urbanizacją. Nowsze badania nad kapitalizmem pokazują, że były w historii świata również wcześniejsze kapitalizmy.

Wcześniejsze kapitalizmy?
Tak. Tylko Zachód z różnych przyczyn przyjął lekką, łatwą i przyjemną wersję historii, w której wszystko z siebie bezpośrednio wynika. Starożytność przechodzi w feudalizm, a feudalizm w kapitalizm. I jeszcze na dodatek to, co najciekawsze, dzieje się w „starej dobrej Europie”. Tymczasem rzeczywistość była zupełnie inna. W historii świata wiele było różnych kapitalizmów i aż do XVIII w. decydujące o ich rozwoju impulsy nie wychodziły z Zachodu. Co jednak najważniejsze dla nas, Polska też w tych kapitalistycznych grach brała udział. To uczestnictwo wyznaczało głębokie prądy naszej historii. Bitwy, władcy i dworskie alianse, o których uczymy się w szkole, to listki niesione przez te prądy.

Jak głęboko musimy się cofnąć, żeby zobaczyć początki polskiego kapitalizmu?
Prawdopodobnie do początków państwa polskiego. Wtedy widać, że pierwszym polskim kapitalistą był tajemniczy książę Mieszko.

Mieszko kapitalista? W X w.?
Wiem, że to odbiega trochę od wersji historii, do której jesteśmy przywiązani, ale warto czasem przewietrzyć swoje przekonania. W tym wypadku dobrze jest się oprzeć na dorobku rewolucji, która dokonała się w ostatnich 20 latach w polskiej mediewistyce. Dzięki odkryciom archeologów jesteśmy w stanie precyzyjnie datować piastowskie osady. I to datowanie przeczy podręcznikowej wiedzy o stopniowym, jakby organicznym rozwoju ziem polskich. Mówiąc w skrócie: wcześniej wierzyliśmy, że istniały na tych ziemiach grody i osady, które sobie rosły i rosły. W naturalny sposób łącząc się w protopaństwowe plemiona. Z tych plemion zaś wyszedł charyzmatyczny lider Mieszko i je zjednoczył. Tak powstała Polska.

A nie było tak?
To jest wersja propagandowa będąca efektem nakładających się na siebie kolejnych warstw polityki historycznej. Ta opowieść krystalizowała się setki lat. Od samych Piastów, którzy gdy ich władza już okrzepła, zaczęli tworzyć swoją własną legendę. Po władze PRL próbujące udowodnić zasadność przyznania Polsce ziem zachodnich po drugiej wojnie. Wszystko to jednak raczej polityczny PR. Pewne są tylko dwa fakty.

Jakie?
Pierwszy, że gdzieś w X w. w zachodniej Wielkopolsce nagle zaczęły znikać osady. A w centralnej w krótkim czasie pojawiło się kilkadziesiąt nowych grodów. I to nie byle jakich. Tylko potężne i bardzo pracochłonne budowle.

A drugi fakt?
Archeolodzy wykopali na tych terenach masę srebrnych monet. Niemal w całości pochodzących z jednej mennicy na terenie dzisiejszego Iranu i Afganistanu.

I to dowodzi kapitalizmu Mieszka?
To dowodzi, że państwo pierwszych Piastów było podłączone pod skomplikowany system gospodarczy, którego sercem był wówczas świat islamski. To świat rozciągający się od wybrzeży Atlantyku przez Azję Środkową po bramy Indii. Jest on od kilku dekad przedmiotem intensywnych badań. Wynika z nich, że wcale nie był aż tak odmienny od współczesnego kapitalizmu.

Co może łączyć współczesny kapitalizm z tamtym z X w.?
Taki starożytny kapitalizm można rozumieć jako ustrój ekonomiczny oparty na dwóch zasobach: pracy oraz pieniądzu. Kto sprawuje nad nimi kontrolę, ten ma władzę polityczną i akumuluje bogactwo. W islamskim imperium właśnie tak było. Była arabska elita rentierów żyjąca z pracy innych, a w miastach kwitły handel oraz bankowość. Prowadzono księgowość, znano weksle i bito monetę pozbawioną wizerunku władcy czy bóstwa. W kalifacie Abbasydów dochód na głowę mieszkańca rósł systematycznie. Politolog John Hobson nazwał tę przestrzeń handlową „gigantycznym miechem, który rozniecał płomień wyłaniającej się wtedy globalnej gospodarki”.

I miech rozpalił protokapitalistyczną iskierkę w Mieszku?
Państwo Mieszka produkowało pewien bardzo konkretny towar i eksportowało go w kierunku ówczesnego arabskiego centrum. Czyli na południowy wschód.

Co sprzedawali nasi przodkowie?
Ludzi. To nie jest nowa teza. Stawia ją autor głośnej biografii Mieszka Przemysław Urbańczyk, a przed nim choćby Karol Modzelewski. To nic zaskakującego. Europa Północna była wówczas najbardziej zapóźnionym gospodarczo obszarem Eurazji, a „ciała” to był ich jedyny dostępny zasób. Mieszko – a pewnie już jego poprzednicy – stworzył sprawną drużynę łowców niewolników. I plądrowali. Najpierw najbliższych sąsiadów z zachodniej Wielkopolski. Potem coraz dalszych. Ten X w. to był moment, który coraz więcej badaczy uznaje za piastowską akumulację pierwotną.

Kto kupował?
Kupcy, którzy organizowali przerzut niewolników do świata arabskiego. Szlaki były dwa. Bałtycko-wschodni wiodący przez Chazarię i Ruś do Azji Centralnej, z targowiskiem na wyspie Wolin. I czeska Praga, gdzie zaczynał się szlak zachodni. Przez Wenecję czy Kordobę. Mieszko lawirował między tymi dwoma kierunkami, czego ślad widać w jego aliansach małżeńskich i wyprawach wojennych. Są historyczne źródła pokazujące, że ci arabscy kupcy pojawiający się na tych targowiskach trochę przypominali zasobnych w dewizy obywateli Zachodu przybywających do późnego PRL. Wszystko było dla nich śmiesznie tanie, bo to oni kontrolowali podaż pieniądza, którym ówczesne centrum zalewało peryferie.

To te srebrne monety?
Tak, arabscy kupcy płacili Mieszkowi srebrem, za które władca kupował natychmiast broń i konie. Część z nich szła na opłacenie drużyny. Część na inwestycje. Bo Mieszko działał na bardzo trudnym konkurencyjnym rynku. Każdy, kto uzyskał dostęp do srebra, mógł sobie przecież też kupić konie i broń. I wypchnąć Mieszka z interesu. To stąd te imponujące warowne grody, na których budowę poświęcano część nadwyżek niewolniczego surowca. Z punktu widzenia kapitalisty Mieszka to była inwestycja.

Inną inwestycją były osady służebne. Najprawdopodobniej niewolnicze. Te wszystkie Winiary, Świniary, Piekary, Sokolniki. Książę sprawował nad nimi kontrolę, objeżdżając państwo. Aby na nadwyżkę zapracować, Mieszko musiał łapać więcej niewolników. W tym sensie kapitalizm Piastów niewiele różnił się od tego dzisiejszego. Działał jak samonakręcająca się maszynka akumulacji. Im więcej zarabiałeś, tym więcej miałeś do stracenia. Więc musiałeś zarabiać… jeszcze więcej.

I jak długo to się kręciło? Do rozbicia dzielnicowego?
Mamy w Polsce tendencję do ignorowania szerszego historycznego kontekstu. Patrzymy na historię Polski w oderwaniu od globalnych koniunktur. Ekscytujemy się na przykład spotkaniem Chrobrego z Ottonem III, które – przekładając na dzisiejsze relacje – miało wagę szczytu przywódców Bangladeszu i Bhutanu. Tak samo jest z końcem świetności pierwszych Piastów. Śledzimy szczegóły – tu rywalizację różnych książąt o tron krakowski – a zapominamy, że wszyscy oni tańczą w takt zmieniającej się muzyki nowej globalnej koniunktury.

Jaka to koniunktura?
Pax Mongolica, czyli rodzaj zjednoczenia sporej części kontynentu eurazjatyckiego w połowie XIII w. przez potomków Czyngis-chana. Popyt na niewolników kończy się wtedy ostatecznie, co wiąże się zarówno z przerwaniem szlaków dostaw, jak i schyłkiem dominacji ekonomicznej świata islamu. Polscy kapitaliści muszą się przeorientować. I robią to. Niewolnictwo wciąż istnieje, ale równolegle rozwijają się nowe pomysły na akumulację kapitału. Trwa pierwsza na ziemiach polskich akcja urbanizacyjna. Wokół lokowanych na prawie niemieckim miast rozwija się rzemiosło i powstają w nich samorządy. Następuje rozwój rolnictwa i pierwsze próby wydobywania surowców: złota albo soli. Na całego trwa poszukiwanie nowych towarów eksportowych.

W końcu go znajdujemy. W XVI i XVII w. zaczyna nad Wisłą rządzić nowy król. Zboże. Wokół którego powstaje model gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej.
Zwróćmy uwagę, że znowu nie ma tu mowy o żadnym wynikaniu. Kapitaliści testują różne drogi i wychodzi im, że koniunktura zbożowa pozwala na akumulację skuteczniejszą. Zwłaszcza że udaje im się dość łatwo sięgnąć po zasoby taniej pracy.

Czyli nowa koniunktura nie opiera się już na sprzedaży niewolników, lecz na innej formie poddaństwa.
Podobnie jak za Mieszka i ta faza przeorientowania się polskich kapitalistów na nową koniunkturę jest brutalna. Trzeba jednak pamiętać, że poddaństwo przybiera wtedy drastyczne formy. I pewnie dlatego było takie skuteczne. Bo oczywiście byli chłopi pańszczyźniani. Ale obok nich przez cały okres trwania Rzeczpospolitej szlacheckiej istniał rezerwuar tzw. ludzi luźnych. Taki prekariat pracujący za pieniądze pod bacikiem przymusu ekonomicznego. Historycy obliczyli, że w czasie żniw pańszczyźniani dawali radę zebrać zaledwie 60–70 proc. plonów. Do tego dochodziły miękkie formy niewolnictwa wewnątrz samego chłopstwa. Kobiety i młodzież znajdowały się tu w relacji zależnej wobec głów rodzin. Ojciec rządził twardą ręką, a to właśnie służbę bogatsi kmiecie wysyłali do odrabiania pańszczyzny.

Wśród ekonomistów panuje przekonanie, że XVI–XVII w. to złota epoka polskiej gospodarki. Dystans gospodarczy wobec rozwiniętego centrum – wtedy już ulokowanego pewnie gdzieś w okolicach państw włoskich, Francji czy Niderlandów – był najmniejszy w historii.
Takie historyczno-statystyczne zabawy są kompletnie pozbawione sensu. Jest faktem, że za Jagiellonów model folwarczno-pańszczyźniany przeżywał swój rozkwit. Ale moim zdaniem nie świadczą o tym statystyki PKB na głowę mieszkańca, bo mówimy tu o społeczeństwach, którym egalitaryzm jest zupełnie obcy.

Tylko co?
Dowodem na funkcjonalność systemu folwarcznego było to, że stał się równie popularnym towarem eksportowym I RP jak zboże. Jest wiele dowodów, że pod wpływem przykładu jagiellońskiego poddaństwo osobiste rozpowszechniło się w państwie Habsburgów, w Prusach i w carskiej Rosji.

To dlaczego I RP upadła?
Bo przyszła kolejna wielka zmiana koniunktury globalnej, a kapitalizm kolejny raz zaczął zmieniać skórę. Tym razem w model, który już bardzo dobrze znamy i który jest tym wąsko rozumianym kapitalizmem. I ta zmiana wychodzi żyjącym na terenie polski kapitalistom stosunkowo słabo.

Dlaczego?
Nie ma jednej przyczyny. Po pierwsze, dochodzi do zmiany klimatu. To ta słynna mała epoka lodowcowa, której echa widać w „Potopie”. To czasy, gdy saniami można było przejechać Bałtyk. Dla kraju opierającego gospodarkę na koniunkturze zbożowej takie ochłodzenie było bardzo mocnym ciosem. Do tego dochodzi kryzys pańszczyzny jako formy organizacji pracy.

Co poszło nie tak?
W polskiej historii mocna jest teza, że polskie państwo upadło przez pańszczyznę. Ale to nieprawda. Kraje, które dokonywały rozbiorów Rzeczpospolitej, też przecież miały pańszczyznę. A prymusi rewolucji przemysłowej wręcz oparli swój sukces na różnych rodzajach niewolnictwa. W tym na niewolnictwie dosłownym. Bez niewolników z Afryki wysyłanych do pracy na karaibskie plantacje nie byłoby taniego cukru, który stanowił główne źródło tanich kalorii angielskich robotników pracujących w XIX-wiecznych fabrykach. Nie byłoby też taniej bawełny bez pracy niewolników amerykańskich. A to dzięki tej bawełnie Anglicy zbudowali swoje globalne imperium.

Różnica polega na tym, że w krajach takich jak Anglia niewolnictwo zostało outsourcowane do kolonii. A w domu dominował raczej bardziej miękki przymus ekonomiczny.
Tak. Różnica polegała też na tym, kto organizował wyzysk napędzający gospodarkę. W Rzeczpospolitej szlacheckiej zwyciężył model, w którym ucisk był sprywatyzowany i zdecentralizowany. Sprawowała go szlachta poza jakąkolwiek kontrolą. Ucisk był więc klasowy. W Prusach ucisk w coraz większym stopniu organizowało państwo. Więc mógł być on bardziej imperialny. Ten drugi model okazał się bardziej efektywny.

Można powiedzieć, że w tym wypadku centralne planowanie wygrało z wolnym rynkiem. I doprowadziło do rewolucji przemysłowej.
Rozbiory i tak wciągnęły Polskę w orbitę tych przemian. Ale na zupełnie innych warunkach.

I tak dochodzimy do współczesności. Jako kraj na półperyferiach najnowszego wcielania kapitalizmu?
Mam wrażenie, że ten obraz staje się coraz mniej aktualny. Na naszych oczach kapitalizm kolejny raz zmienia skórę. Cezurą jest końcówka lat 90.

Chyba raczej 1989 r.?
Nie. On był tylko przygotowaniem. Symbolicznie stanowił dołączenie Polski do „starego dobrego Zachodu”. Tylko że gdy Polska dołączała, to tej starej dobrej powojennej Europy już nie było.

Bo zachodni kapitalizm właśnie zmienił skórę?
Mniej więcej od końca lat 90., czyli od kryzysów azjatyckich, widać, że formuje się nowa ekonomiczna koniunktura pod egidą Chin. My się w niej znaleźliśmy nie tyle dzięki wejściu do UE, co raczej poprzez ścisłe związki ekonomiczne z Niemcami. My jesteśmy podczepieni pod Niemcy, a Niemcy odgrywają w chińskim porządku szczególną rolę.

Jaką?
Od 15 lat jesteśmy miejscem, gdzie parkuje się kapitał, który Niemcy zarabiają, eksportując do Chin maszyny i towary luksusowe. Centra handlowe, powierzchnie biznesowe, biurowce budowane są w Polsce za pieniądze niemieckich albo amerykańskich funduszy inwestycyjnych. Ale jest cena za to nasze umiejscowienie w ramach nowego światowego recyklingu kapitału.

Jaka to cena?
Jest nią model gospodarczy III RP, na który tak bardzo narzekamy. Oparty na niskich płacach i dyspozycyjności siły roboczej. To pułapka poddostawcy. 10 lat temu prowadziłem badanie antropologiczne we wrocławskim oddziale koncernu Whirpool. Ich historia dokładnie pokazuje, jak działa to nasze podpięcie pod nowy system globalny.

Najpierw był Polar, który suchą nogą przeszedł przez transformację. Został sprywatyzowany pod koniec lat 90. W ciągu następnej dekady stał się Whirpoolem. Niby tylko zmiana nazwy. Ale patrząc na tę firmę od środka, widziałem, jak głęboka była zmiana. Polar z działającego na mniejszym rynku gracza całkiem nowoczesnej branży został zredukowany do trybiku dostarczającego raczej prostej niewykwalifikowanej siły roboczej przy produkcji towarów na ogromny rynek.

Z jednej strony modernizacja i nowe horyzonty, z drugiej regres i doświadczenie upadku?
To są dwie strony tej samej opowieści o III RP. I w pewnym sensie również geneza naszych obecnych problemów politycznych. Czyli tego wyraźnego pęknięcia Polski na tę kosmopolityczną, która może jeździć na wakacje, dokąd tylko zapragnie. I upodloną Polskę składającą pralki i lodówki. To jednocześnie jeszcze jeden dowód, jak bardzo duże globalne koniunktury wyznaczają nam dynamikę codziennego życia politycznego i społecznego.

rozmawiał Rafał Woś

***

Polecamy nasz „Pomocnik Historyczny” o narodzinach Polski, do kupienia na www.sklep.polityka.pl.

***

Kacper Pobłocki, polski antropolog. Studiował m.in. w City University of New York pod kierunkiem prof. Davida Harveya. W Polsce pracował na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz na Uniwersytecie Warszawskim. Jego najnowsza książka to „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania” (Bęc Zmiana, 2017 r.).

Polityka 45.2017 (3135) z dnia 07.11.2017; Historia; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Od Mieszka do Whirpoola"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną