Prorocze słowa zapisał w dzienniku 9 października 1938 r. socjolog Jan Szczepański: „Dziwne czasy. Niemcy bezkarnie zajmują Czechosłowację. Anglia i Francja zmuszają Czechów do biernego poddania się. Polska wiedziona przez skretyniałego „mniejszego Marszałka” [Edwarda Rydza-Śmigłego] pomaga Niemcom, idąc krok w krok jak mały piesek śladami hitlerowskiego brytana, kręcąc tym samym stryczek na swój kark. Dziwne czasy”.
Czechosłowacja nie miała w II Rzeczpospolitej wysokich notowań – pamiętano jej zarówno zbrojną aneksję Śląska Cieszyńskiego na przełomie lat 1918 i 1919, jak i wykorzystanie latem 1920 r. trudnej sytuacji Polski dla uzyskania przychylnej decyzji mocarstw wobec tego regionu. Ale skorzystanie z „sudeckiej” okazji dla postawienia Pradze ultimatum, grożąc w przypadku odmowy interwencją zbrojną, było olbrzymim błędem. Państwowa propaganda odtrąbiła co prawda wielkie zwycięstwo, zorganizowano triumfalny wjazd na Zaolzie, podreperowano nastroje społeczeństwa, zyskano 801,5 km kw. z 227 tys. mieszkańców, przemysł Trzyńca i Bogumina, utracono natomiast międzynarodową wiarygodność. Mimo że monachijskie decyzje zapadły przy udziale mocarstw zachodnich, znaczna część europejskiej opinii publicznej postrzegała II RP jako zausznika nazistowskich Niemiec, dobijającego osłabioną przez silniejszego partnera ofiarę.
Scenariusz niemiecki
Na rękę były Berlinowi zarówno żądanie przez Węgry części Słowacji, jak i przez Polskę Zaolzia, bowiem uwiarygodniały zajęcie Sudetów. W dalekosiężnych planach kanclerza Polska miała bowiem najpierw zabezpieczyć tyły podczas wojny z Wielką Brytanią i Francją, a po ich pokonaniu polskie i niemieckie oddziały razem ruszyłyby na ZSRR.
Najpierw należało jednak przekonać do tego Polaków.