Z Hitlerem przeciw Stalinowi
Własowcy: zbrodniarze, kolaboranci czy wyzwoliciele?
Żołnierze Andrieja Własowa to dla Rosjan synonim zdrady i kolaboracji, dla Polaków – zbrodni wojennych dokonywanych w imieniu Hitlera, zwłaszcza w powstaniu warszawskim. Jednak mieszkańcy czeskiej Pragi inaczej zapamiętali obywateli ZSRR służących w mundurach feldgrau. Nie zrozumiemy tego paradoksu, jeśli nie zauważymy zwrotu akcji w maju 1945 r., choć z polskiego punktu widzenia wygląda on na nieszczere nawrócenie się zbrodniarzy wojennych.
5 maja w Pradze wybuchło powstanie. Czeski ruch oporu podjął nierówną walkę z silnym niemieckim garnizonem. Słabo uzbrojeni powstańcy nie mieliby szans, gdyby nie wsparli ich własowcy z 1. Dywizji Sił Zbrojnych Komitetu Wyzwolenia Narodów Rosji pod dowództwem gen. mjr. Sergieja Buniaczenki. Rosjanie ruszyli do walki z Niemcami bez oficjalnej zgody Andrieja Własowa, dowódcy Sił Zbrojnych Komitetu, który w tym czasie próbował porozumieć się z Amerykanami. Zasługa własowców z czeskiej perspektywy jest naprawdę duża, mimo że do walki ruszyli z prawie dwudniowym opóźnieniem. Gdyby nie oni, miasto mogłoby zostać krwawo spacyfikowane. Zamiast tego świętowano radość wyzwolenia, choć straty nie były małe. W czasie pięciodniowych starć zginęło 1700 powstańców i cywilów (zamordowanych w egzekucjach w kilku praskich dzielnicach). Padło też 30 żołnierzy Armii Czerwonej dowodzonej przez Iwana Koniewa, która ostatniego dnia walki – 9 maja – zlikwidowała ostatnie gniazda niemieckiego oporu. Za Pragę, ale też za swoją sprawę, poległo 300 własowców, którzy w obliczu klęski III Rzeszy postanowili zyskać wdzięczność prażan i – przede wszystkim – uwiarygodnić się jako żołnierze wolności przed nadchodzącymi wojskami amerykańskimi.
Paradoksem jest, że po stronie Czechów walczyli również najbardziej okrutni pacyfikatorzy innego powstania w europejskiej stolicy.