Historia

Karaiby w ogniu, czyli społeczny opór ma sens

Praca niewolnic na jamajskiej plantacji cukru Praca niewolnic na jamajskiej plantacji cukru Mary Evans Picture Library / Forum
Co było przed Black Lives Matter? Walka o zniesienie niewolnictwa, ruchy na rzecz równości ras, płci i orientacji seksualnych dowodzą ponadczasowej skuteczności oporu.

Historia pokazuje, że każdy, kto walcząc o swoje prawa, rzuca wyzwanie oficjalnym strukturom władzy, jest przez nie piętnowany jako „bandyta”, siewca „chaosu i zniszczenia”, a jego działania określa się zazwyczaj jako „bezprawie”. Tego typu język służył do napiętnowania, delegitymizacji i deprecjonowania uciśnionych grup. Jego zadaniem jest przesłonić fakt, że „zamieszki” są w istocie zorganizowaną walką na rzecz emancypacji i wolności. Trwające od tygodni masowe i często gwałtowne protesty w USA – będące reakcją na systemową nierówność, z jaką organy państwa (w szczególności policja) traktują białych i kolorowych obywateli – wpisują się w ten schemat.

Protestujący nazywani są „zbirami” bądź „bandytami”. Wcześniej tym samym mianem określano uczestników wszystkich niemal ruchów emancypacyjnych: począwszy od działaczy na rzecz zniesienia dyskryminacji rasowej w latach 60. XX w., a kończąc na XIX-wiecznych niewolnikach. Właśnie odwołanie do historii niewolnictwa, w szczególności jednego z powstań, oferuje ciekawy wgląd w długą historię społecznego oporu.

Czytaj też: Czarnoskóre dzieci prezydenta Jeffersona

Niewolnictwo jako stan wojny

W nocy 27 grudnia 1831 r. na jednej z plantacji otaczającej Montego Bay na zachodzie Jamajki pojawił się ogień. Za chwilę płomienie widać było na następnej. Potem na jeszcze jednej i kolejnej. W ciągu paru dni spłonęło ponad 200 majątków ziemskich. Pożary nie były dziełem przypadku, ale ustalonym przez niewolników sygnałem do rozpoczęcia powstania, które choć zakończy się porażką, przypieczętuje los niewolnictwa.

W pierwszej połowie XIX w. Jamajka była jedną z najważniejszych i najbardziej dochodowych kolonii w Imperium Brytyjskim. O jej bogactwie stanowił cukier z uprawianej rękoma 300 tys. niewolników trzciny. Wcześniej na wyspie doszło już do kilku znaczących powstań, ale biorąc pod uwagę poziom organizacji i rozmiary, żadne nie mogło się równać z tym, co działo się po 27 grudnia 1831 r.

Kilka miesięcy przed powstaniem niewolnicy na plantacjach zaczęli przekazywać sobie enigmatyczną informację o zbliżającym się „interesie”. Wędrujące z ust do ust, z plantacji na plantację wieści rozprzestrzeniły się po zachodnim wybrzeżu. Sieć konspiratorów była na tyle dobrze zorganizowana, że kiedy 27 grudnia „interes” się rozpoczął, plantatorzy byli kompletnie zaskoczeni. W sumie w trwającym dziesięć dni powstaniu wzięło udział 60 tys. niewolników. Miejscowa milicja okazała się bezradna, dopiero przysłane po paru tygodniach wojsko stłumiło bunt.

Straty poniesione przez plantatorów i koszty związane z interwencją wojskową były wielkie, co wywołało gorącą dyskusję w parlamencie w Londynie. Brytyjska opinia publiczna coraz bardziej rozumiała, że ceną za utrzymanie niewolnictwa będą kolejne powstania w koloniach (Vincent Brown, profesor studiów afroamerykańskich na Uniwersytecie Harvarda, trafnie scharakteryzował niewolnictwo jako „niekończący się stan wojny”). To zaś było ponad ekonomiczne siły państwa. W 1833 r. parlament przyjął ustawę zakazującą sprzedaży i posiadania niewolników w koloniach imperium.

Czytaj też: Odszkodowania za niewolnictwo

Na granicy śmierci głodowej

Jamajscy niewolnicy byli jedną z najbardziej uciśnionych grup na świecie. Niepiśmienni, regularnie bici i poniżani. Nie mieli broni, żyli w ciągłym strachu, często na granicy śmierci głodowej. Na pozór zupełnie bezsilni. Nawet w tych warunkach udało im się jednak wypracować strategię czynnego oporu, która osiągnęła w końcu swój cel.

Jednym z jej elementów było niestosowanie przemocy. Główny organizator buntu Samuel Sharp przed zakuciem w kajdany był wędrownym diakonem baptystów. Podróżował po całych Karaibach, umiał czytać, miał dostęp do gazet, z których dowiedział się o ruchu abolicjonistów w Wielkiej Brytanii. Jego chrześcijańskie przekonania wykluczały walkę z bronią w ręku, dlatego naciskał, by „interes” przybrał formę generalnego strajku, a nie zbrojnego powstania.

27 grudnia niewolnicy mieli masowo odmówić wyjścia w pole i żądać wynagrodzenia równego połowie dniówki wolnego człowieka. Choć plan Sharpa się nie udał, a na wyspie doszło do walk, to jak zauważył Tom Zoellner, autor książki „Island on Fire”, liczba ofiar po stronie plantatorów (łącznie zginęło 14 białych w porównaniu z 500 niewolnikami) dowodzi ogromnej powściągliwości powstańców.

Czytaj też: Don′t worry, be happy. Tak wyglądają jamajskie Dziady

Siła bezsilnych

Niemniej ważne było uniwersalne przesłanie skierowane do niewolników. Sharp głosił, że pozbawienie drugiego człowieka wolności jest sprzeczne z wolą Boga. Jako pastor odwoływał się do chrześcijańskiej moralności, sprawiedliwości i równości wszystkich ludzi. Uzasadnienie oporu jako czynu moralnego dało jego zwolennikom siłę. Z tego samego rezerwuaru czerpały później najsłynniejsze ruchy emancypacyjne i równościowe w XX w., z Martinem Lutherem Kingiem Jr. na czele.

Plantatorzy i kolonialne władze konsekwentnie przedstawiały powstania niewolników jako bezmyślne bunty, rządzone przez chaos i poszukujące zniszczenia. Tymczasem zarówno powstanie z 1831 r., jak i rozpoczęta w 1791 r. rewolucja niewolników na Haiti miały przywództwo, obiektywne cele i rządziły się swoją logiką. Kierowniczą rolę w buncie (obok Sharpa) odgrywała niewolnicza elita: ludzie pracujący w domach, a nie w polu, cieszący się względną wolnością, poruszający się swobodnie (np. lokaje lub osobista służba plantatorów).

Ponieważ powstańcy liczyli się z koniecznością podjęcia walki zbrojnej, zawczasu zorganizowali „skrzydło wojskowe” swojego ruchu. Jego zadaniem było zgromadzenie broni (składającej się głównie z ukradzionych narzędzi) i ukrycie jej do czasu powstania. Spiskowcy dysponowali także doskonale działającym wywiadem – dzięki sieci informatorów, zarówno w miastach, jak i na prowincji, wiedzieli o nieprzygotowaniu milicji i braku dostatecznej ilości wojska na wyspie.

Czytaj też: Genetyczne śledztwo w sprawie niewolników

Cena status quo

Powstanie Sharpa zakończyło się niepowodzeniem, ale było kamieniem, który poruszył lawinę. Tradycyjna narracja mówi, że zniesienie niewolnictwa (poprzez uchwalenie Slavery Abolishion Act w 1833 r.) stanowiło ukoronowanie długotrwałej kampanii politycznej abolicjonistów. Tym samym na drugi plan schodzi kwestia niezliczonych buntów, które wybuchały na Karaibach w XVIII i pierwszej połowie XIX w. Tymczasem to powstania zakwestionowały logikę systemu, bo znacząco podniosły koszty funkcjonowania samych kolonii (potrzeba było coraz więcej żołnierzy do utrzymania porządku) i czyniły życie białych plantatorów bardziej ryzykownym.

Zniewoleni na plantacjach rozumieli zasady realpolitik tak dobrze jak najlepszy dyplomata. Wiedzieli zatem, że ten, kto trzyma władzę, nie odda jej powodowany dobrą wolą. Jedynym, co może go do tego zmusić, jest strach lub doprowadzenie do sytuacji, w której utrzymanie status quo staje się kosztowniejsze niż zmiany i polityczne koncesje. Ten właśnie prosty rachunek zysków i strat przesądził o losie niewolnictwa. Dowiódł zarazem, że społeczny opór był niezbędnym elementem postępu, rozumianego jako równouprawnienie ludzi różnych ras, płci i orientacji seksualnych.

Czytaj też: Voodoo. Jedna z najbardziej niezrozumianych religii na świecie

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Dzieci najczęściej umierają w nocy, boją się naszego lęku. „Płaczę, gdy wracam z dyżuru do domu”

Rozmowa z dr Katarzyną Żak-Jasińską, pediatrą zajmującą się opieką paliatywną, o przeżywaniu ostatnich chwil z dziećmi i szukaniu drogi powrotu do życia po ich stracie.

Paweł Walewski
22.04.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną