Mieszkaniec Królewca Immanuel Kant już w XVIII w. pisał: „miejsce zamieszkania jest jedynym murem odgradzającym od grozy nicości, nocy, wszelkich mroków. (…) Istotą człowieka jest przywiązanie do mieszkania, dlatego też człowiek buntowniczy, bez rodziny i domu, a zatem bez wiary i szacunku dla prawa (…) jest potencjalnym przestępcą”. Ale to następne stulecie, jak przekonywał teoretyk kultury, berliński żyd Walter Benjamin, „jak żadne inne miało bzika na punkcie mieszkania”. W XIX w. mieszkanie było obiektem pożądania, a kwintesencją mieszczańskości stało się prywatne, rodzinne życie w przytulnym lokum, które straciło zimny, reprezentacyjny charakter.
Jednak mieszkańcy miast, nawet ci zamożni – prawnicy, lekarze, oficerowie czy inżynierowie – nie kupowali mieszkań, wynajmowali je i ten stan rzeczy uważano za naturalny. W 1871 r. 95 proc. mieszkań w Berlinie zajmowanych było przez lokatorów w zamian za czynsze płacone właścicielom kamienic.
Na Zachodzie to właśnie mieszczaństwo po rewolucji francuskiej stało się rdzeniem systemu kapitalistycznego. Polska droga rozwoju była inna na skutek zaborów i zacofania. W naszej zbiorowej wyobraźni „warstwą historyczną” pozostała szlachta. Dlatego polski postszlachecki fantazmat wyniósł na piedestał dworek wraz z jego portretami przodków, trofeami myśliwskimi, bronią, okalającym go parkiem. Własny dom odwołujący się do pamięci dworku stał się więc wartością dla społeczeństwa III RP. Prawica gromiła komunistyczne osiedla bloków jako przejaw dehumanizacji (np. Ryszard Legutko w „Eseju o duszy polskiej”, 2008). W antykomunistycznym ferworze zapominano, że ludzie muszą przecież gdzieś mieszkać.
Wygodnie i godnie
Dziewiętnastowieczna mieszczańska kamienica też należy do zakorzenionego w polskiej wyobraźni świata, ale świata Bolesława Prusa i Władysława Reymonta.