Gdy opuszczał zdobyty Rzym w 410 r., był jeszcze w pełni sił. Rosły mężczyzna, około czterdziestki. Pochodził z daleka, ale z ubioru i zachowania trudno było go odróżnić od Rzymianina. Czy się nim czuł, tego nie wiemy.
Relacje jego towarzyszy o „gwałtownej śmierci” zdają się świadczyć, że nikt się jej nie spodziewał, król Gotów do ostatnich dni był zdrowy. To malaria, według włoskiego paleopatologa Francesco Galassiego – a nie zemsta bogów za złupienie ich Wiecznego Miasta – dopadła Alaryka.
Zmierzali na południe, do portów. Wraz ze swoimi ludźmi i skarbami zrabowanymi w Rzymie Alaryk chciał się przeprawić przez Morze Śródziemne, skuszony opowieściami o żyznej Afryce. „Szukał domu, do końca marzył o bezpiecznej siedzibie dla swojego ludu” – pisze o nim historyk Douglas Boin. Statki się znalazły, jednak zła pogoda i sztorm pokrzyżowały plany. Alaryk zarządził odwrót na północ, ale nie uszedł daleko. Jeszcze w Kalabrii zaczęła się gorączka, potem wymioty, drgawki, król niknął w oczach.
Germanie, do których należeli Goci, wierzyli, że droga do zaświatów prowadzi przez wodę, bagna, mokradła. Nad Morzem Północnym chowali swoich zmarłych podczas odpływów, na terenach, na które później wracało morze. W Kalabrii był z tym problem, ale znaleźli sposób. Zmusili miejscowych do wykopania kanału, do którego tymczasowo przekierowali niewielką rzekę Busento w pobliżu istniejącego do dziś miasta Cosenza. W starym korycie kazali im wykopać pokaźny dół.
Tam złożyli ciało króla wraz z ogromnym skarbem wyniesionym z Wiecznego Miasta. Do grobu trafiły m.in. przedmioty zrabowane wcześniej przez Rzymian w Świątyni Jerozolimskiej, w tym ogromna menora. Po uroczystościach rzece przywrócono stary bieg, a niewolników, którzy przy tym pracowali, zamordowano, aby zatrzeć ślad.