Angielski dżentelmen z początku XVIII w. przywykł do sięgania po drukowane gazety, w których mógł przeczytać najświeższe doniesienia. Jego polski odpowiednik nie mniej ciekawy świata korzystał niemal wyłącznie z rękopisów. Wśród sarmatów słowo pisane cieszyło się większym zaufaniem niż druk. Staropolskim odpowiednikiem dziennikarza byli więc autorzy tzw. gazet pisanych, rezydujący zwykle w dużych miastach. Kompilowali zebrane przez siebie wiadomości w listach, które wysyłali do swoich „prenumeratorów”.
Odbiorcami byli najczęściej magnaci. Zarządzanie wielkimi posiadłościami i wielką polityką sprawiało, że tonęli w pismach. Średniozamożny szlachcic w znacznie większym stopniu polegał na przekazie ustnym. Nowiny słyszał na sejmikach lub na dworze bogatego sąsiada. W ten sposób wiadomości z gazety pisanej przenikały do szerszej publiczności, zwiększając magnacki soft power. I chociaż – jak zauważył badacz kultury staropolskiej Kazimierz Maliszewski – szlachta miała dużą wiedzę o polityce Rzeczpospolitej, jej znamienitych obywatelach i państwach ościennych, trudności pojawiały się przy weryfikacji tej wiedzy. Wiadomości z entej ręki, zasłyszane, potem spisane, potem znów zasłyszane i raz jeszcze powtórzone zmieniały się w plotki. Dlatego pisarze gazetek często kończyli doniesienia takimi frazami, jak „nic pewnego o tym nie masz”.
Dlatego kiedy na początku XVIII w. wybuchła wielka wojna północna (1700–21), która zrujnowała Rzeczpospolitą i otworzyła drogę do ingerencji sąsiadów w wewnętrzne sprawy państwa, o sprawdzone informacje było trudno. W 1700 r. król Polski i elektor Saksonii August II Mocny w sojuszu z carem Piotrem I zaatakował Szwecję, licząc na to, że dzięki zdobyciu nowych ziem zwiększy swoją władzę w Rzeczpospolitej.