Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Smaczki PRL

Jak upolityczniano kuchnię w PRL. Po co to było władzy?

Karczma w Olsztynie biorąca udział w ogólnopolskim konkursie „Srebrna Patelnia”, 1969 r. Karczma w Olsztynie biorąca udział w ogólnopolskim konkursie „Srebrna Patelnia”, 1969 r. Jerzy Michalski/RSW / Forum
Kapusta kiszona zamiast cytryn, płatki owsiane w roli migdałów i przekąski atrapy – o kuchni w czasach Polski ludowej opowiada Monika Milewska.
Na zapleczu warszawskiego baru mlecznego
Złota Kurka, lata 70.Roman Kotowicz/Forum Na zapleczu warszawskiego baru mlecznego Złota Kurka, lata 70.

JOANNA PODGÓRSKA: – Z pani książki „Ślepa kuchnia” wynika, że w czasach PRL kwestie związane z jedzeniem zostały upolitycznione. Po co to było władzy potrzebne?
MONIKA MILEWSKA: – Była to jeszcze jedna sfera kontroli nad społeczeństwem i to sfera w pewnym sensie symboliczna. Jeśli na przykład jemy kutię podczas wigilii, jest to znak, z jaką tradycją jesteśmy związani, z jaką małą wspólną ojczyzną. Systemowi zagrażały tego typu sentymenty. Nie walczyło się z nimi otwarcie, ale poprzez propagowanie nowych wzorców. Nazwy Boże Narodzenie czy Wielkanoc były najczęściej pomijane w książkach kucharskich. Dopiero ze składu dań można się domyślać, o jakie święta chodzi.

Upolitycznienie dotyczyło nie tylko potraw świątecznych, ale też codziennego żywienia.
Tak. W pierwszych latach PRL przepisy i receptury dań restauracyjnych były zatwierdzane na szczeblu ministerialnym, a po odwilży na poziomie wojewódzkich rad narodowych. Jeśli jakiś lokal chciał zabłysnąć oryginalną potrawą, musiał uzyskać pisemne zezwolenie od właściwej rady narodowej. Żeby kupić warzywa na wolnym rynku, zarządca lokalu, i to nawet takiego jak kasyno wojskowe, musiał udowodnić, że w handlu państwowym jakieś warzywo jest niedostępne, i nazbierać mnóstwo pieczątek. Władze decydowały, ile potraw mięsnych może znaleźć się w jadłospisie, za odstępstwa karano grzywną lub aresztem. Dziś patrzymy na to jak na zabawny absurd, ale dla prywatnych właścicieli lokali to był koszmar. W tworzeniu narodowego menu chodziło o zunifikowanie smaku i w ogóle Polski w nowych granicach. Ale też o rzeczy niesłychanie przyziemne – żeby nic się nie zmarnowało i żeby nikt niczego nie ukradł. Dlatego władza chciała kontrolować nawet resztki – jakieś okrawki tłuszczu czy kości, które pozostawały z konkretnego dania.

Polityka 18.2022 (3361) z dnia 26.04.2022; Historia; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Smaczki PRL"
Reklama