Trudno znaleźć w historii zjawisko głupsze niż pojedynek, szczególnie tzw. honorowy, bo czegóż niby miałoby dowodzić zwycięstwo w takim starciu? Zwyczaj kłucia, cięcia czy strzelania do siebie nawzajem w celu dowiedzenia jakiejś racji wywodził się ze średniowiecznych ordaliów, te zaś z rozpowszechnionych w Europie obyczajów germańskich. Ordalia w różnych formach, bo rzecz dotyczyła nie tylko pojedynków, ale też rozmaitych prób (pławienia w wodzie, próby rozgrzanego żelaza itd.), nazywano „sądem bożym”, choć Kościół od początku XIII w. od ordaliów zaczął się wyraźnie dystansować, a same pojedynki tępił już w wieku IX. Mimo to, naśladując germańską tradycję, pojedynki sądowe uznały za legalne artykuły praw saksońskich, szwabskich i magdeburskich (w XIII w.).
Morderstwo wedle podręcznika
Z czasem „pojedynek sądowy” przestał być uznawany za dowód w sprawie karnej czy cywilnej, ale zwyczaj pozostał – mimo sprzeciwu władz kościelnych i świeckich co roku w pojedynkach „o honor” (czyli najczęściej o kobietę, obrazę słowną, potrącenie w wąskiej ulicy czy choćby z powodu zbyt śmiałego spojrzenia) ginęły setki młodych mężczyzn, głównie szlachciców i oficerów. Ani anatemy, ani surowe królewskie edykty nie były w stanie powstrzymać tej idiotycznej plagi.
Czytaj też: Szekspir, Falstaff i śledzie
W XVIII w. powstawały pierwsze kodeksy honorowe z zasadami pojedynków – uznano to za konieczne, skoro do rozstrzygania sporów zaczęto używać broni palnej, potencjalnie znacznie bardziej morderczej niż ostrza szpad czy szabel. Pierwszy nowoczesny kodeks honorowy, autorstwa francuskiego hrabiego Chateavillarda, został wydany w Paryżu w 1836 r.