Jak ustrzelić dewizowca
Jak ustrzelić dewizowca. Zachodni myśliwi w pułapce bezpieki
Przyjeżdżali na polowania do Polski od lat 60., ale największy boom nastąpił w latach 70. i 80. XX w. Wcześniej od nas zapraszały ich Jugosławia, Węgry i Czechosłowacja, czerpiąc z tego tytułu zyski sięgające nawet 1,5 mln dol. rocznie. Zdarzali się u nas myśliwi ze Stanów Zjednoczonych, najczęściej jednak gościli przybysze z Niemiec, Austrii, Belgii i Francji. Nie liczyli się z pieniędzmi, a za jelenia byka o medalowym wieńcu (porożu) gotowi byli zapłacić – oprócz oficjalnej stawki – jeszcze coś ekstra dla opiekuna polowania.
Tak zwani dewizowcy (od francuskiego terminu devize, oznaczającego środek płatniczy w obcej walucie) przyjeżdżali głównie za pośrednictwem Biura Podróży Orbis. Pieczę nad nimi sprawowali doświadczeni myśliwi z uprawnieniami selekcjonerskimi do odstrzałów samców zwierzyny płowej (saren, jeleni, danieli). To oni prowadzili swoich gości w teren, pomagali ocenić wiek i poroże jelenia bądź parostki sarny. Za odstrzały Lasy Państwowe i koła łowieckie inkasowały pieniądze. Kwota zależała od wagi poroża bądź parostków – im cięższe, tym droższe. Zgodnie z przepisami tusza zostawała w Polsce, a mięso kupowały nierzadko najlepsze restauracje.
Władze potrzebowały dewiz przywożonych przez zachodnich myśliwych, ale nie zapominały, że są to ludzie z wrogiego obozu. Podejmowano ich zakrapianymi obiadami, organizowano przyjęcia w mieszanym gronie, a jednocześnie roztaczano nad nimi dyskretną opiekę służb. Bezpieka brała pod lupę wszystkich z obcym paszportem, a pomagali jej w tym leśnicy i myśliwi. Niektórzy angażowali się w te działania z własnej inicjatywy, innych przekonywano, że winni stać na straży bezpieczeństwa państwa.
Szpiedzy po flincie
Każde polowanie musiało odbyć się w towarzystwie polskiego podprowadzającego.