Ta akurat historia zaczęła się dość banalnie, choć trzeba przyznać, że w pięknych okolicznościach architektonicznych, w Wenecji, w 1563 r. Otóż Bianka Cappello, podobno przepiękna 15-latka, zakochała się niezbyt roztropnie. Urodziła się w rodzinie możnej i wielce wpływowej, zasługującej w pełni na miano patrycjuszowskiej. Wpadła jednak w oko „mieszkającemu w tej samej parafii” młodzieńcowi z Florencji, klepiącemu biedę na posadzie jakiegoś drobnego gryzipiórka w weneckiej filii florenckiego banku. Młodzian ów nazywał się Pietro Bonawenturi, również pochodził ze starej i sławnej rodziny, niestety ubogiej.
Samą miłością żyć się nie da
Pietro okazał się człowiekiem śmiałym – nie mogąc inaczej zbliżyć się do dziewczyny, wypatrzył ją płynącą w gondoli i niewiele myśląc, wskoczył do łodzi, by się przedstawić i złożyć pierwsze hołdy. Musiał zrobić na Biance piorunujące wrażenie, bo i ona wkrótce zakochała się bez pamięci. O ślubie za zgodą rodziny oczywiście nie mogło być mowy, więc Bianka zgodziła się uciec z ukochanym do Florencji, gdzie para wzięła ślub i zamieszkała w domu rodzinnym Pietra.
Czytaj też: Beatrice Cenci, piękna ojcobójczyni
Niedługo okazało się jednak, że samą miłością żyć się nie da – pieniądze ze sprzedaży klejnotów zabranych przez Biankę szybko się skończyły, co gorsza, wyszło na jaw, że rodziny Bonawenturi nie stać nawet na służbę, a pannicy wychowanej jak królewna nie w smak było sprzątanie, gotowanie i pranie, o opiece nad schorowaną teściową nie wspominając. Poza wygaśnięciem afektu, dość oczywistym w takich okolicznościach, nad młodymi małżonkami zawisło inne niebezpieczeństwo – ojciec Bianki poruszył niebo i ziemię, by odzyskać córkę i ukarać porywacza, a że należał do weneckiej elity politycznej, bez trudu uzyskał wyrok uznający oboje zbiegów za banditi.
Państwo weneckie, wówczas niemała przecież potęga, zaangażowało się w całą sprawę, żądając wydania zbiegów. Zdawało się, że na młodych małżonków spadnie nieuchronna kara, bo przecież Księstwo Toskanii (tak, wiemy, że Księstwo formalnie powstało sześć lat później, ale nie dzielmy tu włosa na czworo) nie zaryzykowałoby z tak błahego powodu pogorszenia stosunków z Wenecją.
Dwaj łajdacy
Ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych stało się inaczej, bo niespodziewanie w rzecz całą wtrącił się osobiście wielki książę Cosimo de’ Medici, zapewniając pięknej Biance i jej mężowi ochronę. Dlaczego? Zapewne z powodu urody dziewczyny, która zrobiła wielkie wrażenie na Francescu, synu Cosima i niebawem jego następcy.
I w tym momencie wielka miłość Bianki i Pietra najprawdopodobniej się zakończyła. Obaj panowie okazali się łajdakami – Pietro, bo za posadę przy dworze przehandlował żonę, Francesco, bo jawnie zdradzał niedawno poślubioną arcyksiężną Joannę Austriacką. Za to Bianka dostała wszystko, o czym mogła tylko marzyć – pieniądze, klejnoty, pozycję pierwszej faworyty, nawet pałac. Pietro wkrótce usunął się całkowicie z tego równania. Pech chciał, że pewnej nocy w 1572 r. wdał się w bójkę i zginął pchnięty nożem, przez kogo i z jakiego powodu, nie wiadomo, ale podejrzenia padły na księcia.
Sprawa z Joanną okazała się bardziej skomplikowana. Arcyksiężna i cesarska córka, wychowana w klasztorze, niezwykle wierząca katoliczka, bardzo cierpiała z powodu niewierności męża. Nie miała we Florencji wielu przyjaciół, otaczała ją powszechna niechęć, a względy publicznie okazywane Biance przez Francesca sprawiały, że czuła się podwójnie upokorzona – i jako żona, i jako cesarska córka. O poprawie jej pozycji mogło zadecydować tylko urodzenie męskiego dziedzica. Księżna wydała na świat ośmioro dzieci (tylko dwoje dożyło wieku dorosłego); w 1577 r. urodził się tak długo oczekiwany męski potomek Filippo – była to dla Joanny chwila triumfu nad rywalką, która rok wcześniej również urodziła syna, Antonia (naturalnego, a więc nieślubnego, czyli bez prawa do dziedziczenia). Jednak kolejna ciąża księżnej zakończyła się tragicznie – po upadku ze schodów urodziła martwe dziecko i sama zmarła następnego dnia.
Księżna Bianka
Książę małżonek nie rozpaczał zbyt długo – po dwóch miesiącach wziął tajny (na razie) ślub z Bianką, wiadomość tę podano po roku oficjalnej żałoby. Francesco zadbał o to, by nowa małżonka miała zapewniony odpowiedni prestiż, wysyłając poselstwo do Wenecji z prośbą, by ta nadała swojej niesławnej dotąd obywatelce tytuł „Córki Republiki”. Sama Bianka też napisała stosowny list, zapewniając, że zrobi wszystko, by stosunki pomiędzy jej dawną a nową ojczyzną układały się jak najlepiej, obietnicy tej zresztą dotrzymała. Praktyczni Wenecjanie zgodzili się łatwo, dodając też pewne zaszczyty męskim krewnym księżnej, tak dotąd jej niechętnym. Sielanka jednak nie trwała długo, bo Bianka chcąc nie chcąc weszła do świata polityki na innym, bardzo już poważnym poziomie.
Czytaj też: Joaquín Murrieta. Dzieje mściciela w masce
Francesco I nie należał do „ludzi lekkich”, szczególnie w kontaktach z poddanymi, politykę prowadził żelazną ręką, bez miłosierdzia zdzierał podatki i zachowywał się jak despota. Stałym zagrożeniem dla jego władzy okazał się młodszy brat Ferdinando, który w wieku 13 lat został kardynałem, ale nigdy nie przyjął święceń, mógł więc w pewnych okolicznościach sięgnąć po florencki tron. Sukcesja Francesca była bezpieczna, dopóki żył legalny następca, syn Joanny Filippo, chłopiec zmarł jednak w wieku zaledwie pięciu lat. Książę uznał co prawda nieślubnego Antonia, ale sytuacja dziedzica nie należała do najlepszych. W wypadku śmierci męża Bianka utrzymałaby pozycję regentki i mogła zadbać o syna, o ile sama by dożyła jego pełnoletności. Bianka znalazła się więc w podobnej sytuacji co zdradzana Joanna – tak bardzo pragnęła urodzić w pełni legalnego syna, że aż dwa razy symulowała ciążę i przedstawiała księciu jakiegoś zupełnie obcego noworodka jako jego dziecko, ale w ten teatr nawet zaślepiony z miłości Francesco nie uwierzył.
A Ferdinando, niekryjący własnych ambicji, szczerze nienawidził bratowej i okazywał jej jawną pogardę.
Zatruty tort
Przyszedł wreszcie 1587 r. Para książęca zażywała wywczasów w pięknej, choć ufortyfikowanej willi w Poggio a Caiano, należącej do rodziny Medyceuszy od czasów Wawrzyńca. W październiku pojawił się tam Ferdinando z odwiedzinami u brata. Niemal natychmiast po jego przyjeździe Bianka i Francesco ciężko zachorowali, by w zaledwie kilka dni umrzeć w ciężkich męczarniach (żona odeszła jeden dzień po śmierci księcia). Problem sukcesji został tak gwałtownie rozwiązany, że nikt nie chciał uwierzyć w zgon pary książęcej z przyczyn naturalnych. Krążyła niesamowita opowieść o tym, jakoby to Bianka chciała podać zatrute ciasto znienawidzonemu szwagrowi, ale przypadkiem zjadł je książę, a po nim żona. Przeprowadzono sekcję, medycy zapewniali, że w ciele księcia nie wykryli żadnej trucizny, ale plotkę o podwójnym zabójstwie powtarzano przez kolejnych 400 lat.
Ferdinando, objąwszy tron, odsunął nieślubnego bratanka Antonia, wykorzystując jako pretekst historię o fałszywych ciążach Bianki, ale zadbał o wykształcenie chłopca i zapewnił mu niemały majątek. Jednak jego matki nie pozwolił pochować w rodzinnym grobowcu Medyceuszy (podobno ciało złożono do nieoznakowanego, masowego grobu dla miejskiej biedoty), rozkazał też usuwać jej portrety i popiersia, zacierać na wszelkie sposoby pamięć o niej, a gdzie się nie dało, dodawać przy nazwisku Bianki słowo „podła”.
Czytaj też: Komandosi Jego Świątobliwości
A co ze sprawą trucizny? W 2006 r. naukowcy z uniwersytetu we Florencji ogłosili, że w zbadanych szczątkach księcia Francesca wykryto duże stężenie arszeniku, ale kolejna ekspertyza obaliła te sensacyjne wiadomości. Wedle najnowszej wersji książę najprawdopodobniej zmarł na malarię, czy z tej samej przyczyny umarła jego żona, tego się już nie dowiemy. Ale historię o podanym przez pomyłkę zatrutym torcie można chyba włożyć między bajki.