Western bez szeryfa
To był western bez szeryfa. Jak nas przeorała transformacja, kto wygrał, a kto przegrał
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Stał pan kiedyś w jakiejś kolejce?
MICHAŁ PRZEPERSKI: – Domyślam się, że nie pyta pan o taką na koncert albo do apteki.
Ani taką po nowego iPhone’a.
Nie mam iPhone’a. I nie stałem w kolejce ani po cukier, ani po mięso. Nie kupowałem również butów na kartki. Jak zresztą coraz większa część naszego społeczeństwa, bo to, o co mnie pan pyta, jest już zdecydowanie doświadczeniem historycznym.
Zgrabnie pan uprzedził moje pytanie, czy historia polskiej transformacji nie jest za świeża, żeby być już Historią?
Moim zdaniem zdecydowanie nie jest za świeża. Ale zarazem jeszcze nie zgodziliśmy się odnośnie do tego, jak ją pamiętać.
A pan z której jest opcji: zdrada Okrągłego Stołu, skrzywdzone dzieci transformacji czy beneficjenci przemian?
Koszmarnie irytuje mnie upraszczanie tej narracji do pasma sukcesów, ewentualnie drugiego bieguna – zdrady. Nie twierdzę, że tych mitów nie ma, że nie mają swojego ciężaru. Ale moją ambicją było zderzenie ich z pewnymi twardymi danymi. A co do pytania, kim jestem, to czuję się dzieckiem transformacji. Urodziłem się w listopadzie 1986 r. i ostatnie lata mi pokazały, że w moim DNA jest ten trudny gen transformacji.
Dlaczego trudny?
Jak bardzo trudnym tematem jest kwestia transformacji i jej oceny, przekonaliśmy się w 2015 r. przy okazji kampanii wyborczej zakończonej zwycięstwem wyborczym PiS. Tę wygraną napędzało m.in. granie na mitach złodziejskiej transformacji i winie liberałów.
A jaka to była wina?
Z grubsza taka, że wszystkie recepty przychodzące z Zachodu, czasem bardzo proste, żeby nie powiedzieć prostackie, w rodzaju – państwo minimum albo państwo nocny stróż, od których zresztą na Zachodzie odchodzono, u nas sprzedawały się jak świeże bułeczki.