Wyzwoleni od śmierci nie mieli już swojego świata. „Powinnam się radować. Nie mogłam”
Druga połowa 1944 r. i pierwsze miesiące 1945 to czas wyzwalania przez aliantów hitlerowskich obozów koncentracyjnych i zagłady na wschodzie i zachodzie. Także na terenach samej III Rzeszy. Niebywałe hitlerowskie okrucieństwo ujrzało światło dzienne. Swoim rozmiarem przeraziło i zarazem zadziwiło świat. Czy to możliwe, żeby mogło się wydarzyć?
Wyzwolonych 80 lat temu więźniów powinna ogarniać radość tak ogromna, że można ją nazwać euforią... Bo czy może być inaczej, kiedy przychodzi cudowne ocalenie od strasznej i niechybnej śmierci? A jednak.
Dan Stone, czołowy historyk Holokaustu, profesor Uniwersytetu Londyńskiego w Royal Holloway, autor kilkudziesięciu książek o źródłach i istocie ludobójstwa, które we współczesnym świecie wciąż ma się nieźle, w swojej ostatniej książce nie udziela prostej odpowiedzi na te pytania. Dlaczego to, co wydaje się nam oczywiste, wcale oczywiste nie jest?
Dla tych, którzy przeżyli, doświadczenie wyzwolenia było powolną, wyczerpującą podróżą powrotną do życia. Do świata, który już nie istniał.
Jeden z ocalałych rozmówców Stone’a: „Któryś ze strażników przyszedł, żeby otworzyć bramę. Powiedział: Jesteście wolni, możecie opuścić obóz. Inni strażnicy, których do tej pory spotykaliśmy na każdym kroku, poznikali. Jakby nigdy nie istnieli. (...) Wkrótce przybyli Sowieci. Byliśmy słabi i chorzy. Nikt nie wyszedł im na spotkanie. Nikt się nie śmiał, nikt się nie cieszył. Pogrążyliśmy się w apatii. Zjawił się sowiecki generał. Okazało się, że jest Żydem. Nie posiadał się z radości, bo wcześniej w żadnym z obozów, które wyzwalał, nie natrafił na żywych ludzi. Zaczął płakać. Myśmy nie płakali. On płakał, a my nie”.
Więźniarka: „Opuszczenie Theresinstadt (obóz na terenie dzisiejszych Czech i stacja dojazdowa do obozów zagłady – JD) oznaczało wolność pierwszy raz od czterech lat.