Kazania Manna
Proroczy Mann. Jego apele brzmią dziś przygnębiająco aktualnie. A gdyby zobaczył Trumpa…
W Lubece, gdzie 6 czerwca 1875 r. urodził się autor „Buddenbrooków”, prezydent Frank-Walter Steinmeier otworzył znamienną wystawę „Moje czasy. Tomasz Mann a demokracja”. Przed uroczystym koncertem przemawiał wnuk noblisty – Frido – także pisarz. A w księgarniach stosy nowych prac „mannologów”, które rozchodzą się jak pączki w tłusty czwartek. Przejaw tęsknoty za wartościami i splendorem starointeligenckiego świata? Literaci nadal duszą narodów? My mieliśmy sezon Gombrowicza i Miłosza, Niemcy mają rok Tomasza Manna. I ogólnokrajową galę.
Twórczość literacka jest zwykle jakimś odpryskiem zawirowań biograficznych autora na tle epoki. W powieściach Manna – od „Buddenbrooków” po „Doktora Faustusa” – było to egzystencjalne zderzenie artysty z jego rolą w mieszczańskim społeczeństwie. A w jego działalności publicznej – przejście od narodowego zadufania w czasie pierwszej wojny światowej do wsparcia Republiki Weimarskiej. I pozostanie na emigracji w Szwajcarii, a potem w Stanach Zjednoczonych po przejęciu władzy przez Hitlera w 1933 r.
Do powojennych Niemiec Tomasz Mann już nie wróci. Odwiedzi w 1949 r. Weimar, Frankfurt, Monachium, ale z amerykańskim paszportem osiądzie w Szwajcarii.
Lata rozchwiania
To był trudny wybór. W Ameryce Mann spalił swoje dzienniki sprzed 1933 r., ale potrzebne do „Doktora Faustusa” monachijskie zapiski z czasów rewolucji 1918–19 zostawił. I są one świadectwem silnego rozchwiania. Zagłosował na narodowych liberałów, ale cenił też socjaldemokratę Friedricha Eberta – przyszłego prezydenta. Gdy w marcu 1919 r. powstała w Monachium „Republika Rad”, bał się rozstrzelania za swoje wojenne publikacje.