Zagadka spowita tajemnicą, wewnątrz enigma”, to słynne słowa Winstona Churchilla, charakteryzujące komunistyczny Związek Sowiecki. Równie zagadkowy jak samo istnienie okazał się zgon sowieckiego projektu pod koniec 1991 r. ZSRR rozsypał się jak domek z kart, kosmiczne i atomowe imperium, największe państwo na świecie przestało istnieć z dnia na dzień, po krótkim spotkaniu kilku polityków w białoruskiej Puszczy Białowieskiej. Komunistyczny projekt zakończył się w sposób równie nieprzewidywalny, jak rozpoczął.
Bo największy paradoks bolszewickiej rewolucji, tego produktu „konieczności dziejowej”, polegał na tym, że zupełnie nie sposób było jej przewidzieć, a jeszcze mniej prawdopodobny wydawał się sukces leninowskiego puczu. Bo jak wyjaśnić fakt, że nieliczna grupa politycznych ekstremistów zdołała przejąć władzę w olbrzymim kraju, a następnie utrzymać ją nie tylko dla samej władzy, ale po to, żeby zrealizować najbardziej woluntarystyczny projekt polityczny w dziejach: projekt „skoku z królestwa konieczności do królestwa wolności”.
Cena nieprzewidywalności
By zrozumieć fenomen rewolucji bolszewickiej, trzeba najpierw zrozumieć inne, poprzedzające ją, jeszcze bardziej zaskakujące i nieoczekiwane wydarzenie: I wojnę światową. Przełom XIX i XX w. to przecież belle époque, jeden z najpiękniejszych okresów zachodniej cywilizacji. Kwitła gospodarka integrująca się w skali światowej w ramach procesów globalizacji (choć należy pamiętać, że ekonomiczna ekspansja była brutalna i odbywała się w dużej mierze metodą podboju kolonialnego). Na skutek rewolucji technologicznej – która dała telegraf, telefon, elektryczność, rozwój kolei i żeglugi – w bezprecedensowym tempie rosła produktywność przemysłu, przynosząc wzrost zamożności wszystkim warstwom.