Nie ma idealnej metody uczenia historii. Na francusko-niemiecko-polskich spotkaniach maturzystów pierwsi wyrywają się Francuzi. Ze swadą opowiadają o wszystkim, co dotyczy kultury i historii, ale francuskiej – i niewiele więcej. Potem zgłaszają się Niemcy – słabo znają fakty i nie bardzo są oczytani, ale są uczeni metody, potrafią uchwycić problemy i gdy trzeba – dotrzeć do niezbędnych informacji. A Polacy na ogół milczą. Pytani dlaczego, odpowiadają, że przeszkadza im nieznajomość języków, ale przecież to wszystko wiedzą...
I rzeczywiście. Pomijając kwestie języków i ogólnego przygotowania do debaty, polska szkoła nieźle uczy dat i faktów. Teoretycznie nasz maturzysta poznaje wypisy z literatury światowej oraz dzieje świata i okolic. Bez Rosji, Niemiec, Francji czy Ameryki trudno opisać historię Polski. Gorzej, gdy trzeba wskazać momenty zwrotne, historię społeczną czy przeanalizować alternatywne warianty wydarzeń. „Tego nas nie uczą...”.
Nasi politycy niczym strażnicy Graala czuwają nad kanonem lektur i nad szkolną interpretacją dziejów, jak gdyby miała być kanoniczna, jedna i niezmienna. Co bardziej bystrzy nauczyciele zdają sobie sprawę, że tak się nie da.
– Nasz martyrologiczny model nauczania historii zaczyna się dezawuować – mówi Andrzej Lange, profesor historii w jednym z wrocławskich liceów. – Nauczanie historii musi łączyć, a nie dzielić. Nie wolno unikać trudnych kwestii, ale uczeń musi czuć, że nie potęgujemy antagonizmów, że nie krzyczymy o naszych minionych krzywdach, lecz staramy się obiektywnie zrozumieć ich przyczynę.
O tabu w Krzyżowej
Siedzimy w salonie pałacu w Krzyżowej na sympozjum dla nauczycieli z Polski, Niemiec, Francji i Ukrainy. Temat: jak uczyć historii regionalnej na terenach, które należały do różnych państw i były zamieszkiwane przez różne grupy narodowe. Ten majątek należał kiedyś do zwycięzcy spod Sedanu. Toteż w hallu starannie odrestaurowany fresk: niemiecki tryumf nad Francją w 1870 r.
Ale nie dlatego Krzyżowa jest ważnym w tej części Europy miejscem spotkań – ponad sześciu tysięcy młodych ludzi rocznie. Tu w 1943 r. zbierał się skupiony wokół Helmutha Jamesa von Moltke Krąg z Krzyżowej, konwersatorium opozycjonistów reprezentujących najróżniejsze niemieckie środowiska i orientacje polityczne. I tu w 1989 r. w czasie mszy pojednania Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki padli sobie w ramiona. Za swoją działalność Fundacja Krzyżowa otrzymała niedawno (wraz z Akcją Znak Pokuty – Służba Pokoju) Polsko-Niemiecką Nagrodę za 2008 r. przyznawaną za szczególne zasługi dla rozwoju stosunków polsko-niemieckich.
Zbliża się rok superobchodów, 70-lecia najazdu III Rzeszy i ZSRR na Polskę oraz 20-lecia upadku komunizmu: tryumfu Solidarności i otwarcia muru berlińskiego, więc i Krzyżowa ma swoje pięć minut. To dobrze, że w Krzyżowej właśnie spotkały się prezydia Sejmu i Bundestagu, by omówić liturgię przyszłorocznych obchodów i zapoznać się ze stanem prac nad wspólnym polsko-niemieckim podręcznikiem historii.
Te podręczniki – mówiła na sympozjum nauczycieli prof. Ute Kocka z Berlina – mają służyć porozumieniu między sąsiadami. Muszą przekazać podstawowe fakty, ale ich głównym zadaniem jest pomoc w rozpoznaniu i niwelowaniu stereotypów i uprzedzeń. Muszą podejmować tematy tabu i naświetlać białe plamy. Dlatego podręcznik niemiecko-francuski pokazuje zbrodnie niemieckie, ale i kolaborację Vichy.
Pominięte fakty
Wspólne podręczniki budzą opory, ale i pobudzają fantazję: już istnieje podręcznik japońsko-chińsko-koreański; łotewsko-litewsko-estoński; a nawet żydowsko-palestyński w Izraelu! Niemniej politycy wciąż obawiają się rozsadzenia patriotycznego kanonu historii narodowej, a nacjonaliści – zacierania historycznych ról. W polsko-niemieckim przypadku – polskich ofiar i niemieckich sprawców. Łatwo też autorom takich prób wytykać karygodne braki lub, odwrotnie, trybut płacony aktualnej polityce.
I tak w niemiecko-francuskim podręczniku pominięta jest historia Europy Środkowo-Wschodniej, pojednanie polsko-niemieckie, trójkąt weimarski. Przeszacowany za to jest opór w NRD i znaczenie trójkąta Chirac-Schröder-Putin, który dziś już nie ma żadnego znaczenia. Niemniej, przy wszelkiej krytyce, podręczniki są nieodzowną korektą narodowych narracji historycznych.
Manfred Mack, historyk z darmsztadzkiego instytutu zajmującego się Polską, przyznał w Krzyżowej, że zabierając się wraz z Mathiasem Kneipem do zarysu polsko-niemieckiej historii, był sceptyczny. Zdawał sobie sprawę, że mało który z nauczycieli korzystał z wytycznych polsko-niemieckiej konferencji podręcznikowej czy z dwudziestu tomów jej efektownego dorobku. Jednak, jak przyznał: „im dłużej się tym zajmuję, tym bardziej jestem przekonany, że jest to właściwa droga”.
Ponieważ niemieccy uczniowie rzeczywiście potrafią dyskutować, ale brakuje im podstaw faktograficznych, więc autorzy włączyli do książki polskie materiały, zdjęcia, plakaty, wypowiedzi polityków, cytaty z gazet, których nie ma w niemieckich podręcznikach. Podręcznik Kneipa-Macka (nakład 30 tys. egz.) stał się też inspiracją wystawy objeżdżającej Republikę Federalną. Budzi zainteresowanie, choć trudno ocenić, w ilu szkołach jest używany. On również ma swoje braki, które jednak łatwo skorygować w następnych wydaniach. Brak choćby znanego zdjęcia gen. Sikorskiego z Churchillem i de Gaulle’em z 1940 r., które ułatwiłoby niemieckiemu nauczycielowi zwrócenie uwagi na większy od francuskiego polski wkład militarny w zwycięstwo nad III Rzeszą...
Wiosną tego roku burzę w Polsce wywołały wydane przez Kingę Hartmann i Krzysztofa Ruchniewicza dwujęzyczne materiały pomocnicze „Zrozumieć historię – kształtować przyszłość” do nauczania okresu 1933–1947 w szkołach saksońskich i dolnośląskich. Nie brakowało polityków – mówił w Krzyżowej Krzysztof Ruchniewicz – którzy przyznawali, że książki nie czytali, ale są oburzeni, że ten podręcznik pomija rozmaite fakty. Tymczasem na okładce wydrukowano jak wół, że są to materiały pomocnicze, pozwalające Niemcom zapoznać się z tym, czego nie ma w ich podręcznikach, a Polakom z tym, co jest pomijane w polskich. Na przykład: w niemieckich podręcznikach wspomina się pakt Ribbentrop-Mołotow, ale nie jego konsekwencje dla Polaków. Z kolei w polskich podręcznikach jest mowa o wysiedleniach Niemców po 1945 r., ale nie o ich dalszych losach.
Jest to świadomie inicjatywa lokalna sasko-dolnośląska – tłumaczyła w Krzyżowej Kinga Hartmann, która mieszka i pracuje w Görlitz. Otóż w strefie przygranicznej po niemieckiej stronie co szósty mieszkaniec jest wysiedleńcem, a zdecydowana większość nauczycieli wciąż pochodzi z czasów NRD. Z kolei po polskiej stronie nauczyciele są młodzi, ale za to programy dziewiętnastowieczne. Dlatego zostały opracowane nie tylko materiały pomocnicze dla uczniów, ale i materiały dydaktyczne dla nauczycieli. Nie są to edycje tak efektowne jak Kneipa i Macka, ale za to ukazały się w ciągu dwóch lat i w obu językach.
Historia pisana
Od lutego 2009 r. w oparciu o te materiały pomocnicze zaczynają się w Chemnitz, Lipsku i Budziszynie kursy dla nauczycieli. Bardzo powoli, ale rozwijają się w regionie przygranicznym polsko-niemieckie szkoły dwujęzyczne, które są bardzo popularne na pograniczu niemiecko-francuskim. W jednej ze szkół w Görlitz, gdzie w klasach jest połowa dzieci polskich i połowa niemieckich, wychowanie plastyczne i geografia są już nauczane w języku polskim, ale do pełnej dwujęzyczności jeszcze daleko...
W Niemczech wilhelmińskich mawiano, że wojnę francusko-niemiecką z 1870 r. wygrał wiejski nauczyciel, który zaszczepił niemieckiej młodzieży nienawiść do Francji. Jeśli tak, to niemiecki nauczyciel był także współwinny europejskiej katastrofy lat 1914–1945. Dlatego po II wojnie światowej tak wielu nauczycieli zachodnioniemieckich zaangażowało się na rzecz pojednania z Francją, Izraelem, a od uklęknięcia Willy’ego Brandta w Warszawie – także z Polską. Podobnej misji historycznej polscy nauczyciele jeszcze chyba nie odkryli. Zbyt konserwatywny, zbyt zamknięty w sobie wydaje się polski system nauczania. Choć oczywiście są znakomite wyjątki.
W jednej z wiejskich szkół na Dolnym Śląsku nauczyciele zabrali się za spisywanie historii swojej wsi, nie tylko wypytując rodziców i dziadków, jak tu trafili po wojnie i co się tam działo w różnych okresach, ale i na lekcjach niemieckiego zdanie po zdaniu tłumacząc na polski historię tej wioski, spisaną przez niemieckich wypędzonych. Nie wiem, czy wystarczyło wytrwałości na wydanie wspólnej historii, czy nie oburzyli się powiatowi czy wojewódzcy narodowcy oglądający się lękliwie na wiatry z Warszawy, ale inicjatywa była przednia…
Zakładnicy matryc
Na dobrą sprawę Niemcy i Polacy wciąż są zakładnikami obrazów i matryc ukształtowanych w XIX w. I jedni, i drudzy są dopiero na początku zasadniczej zmiany świadomości historycznej. Niemcy muszą ją rozszerzyć o polski aspekt dziejów Niemiec, wciąż niezbyt znany. Gdy były doradca kanclerza Kohla Horst Teltschik narzeka, że Zachód złamał obietnicę daną Gorbaczowowi, że NATO nie będzie rozszerzone na wschód, to nawet nie zdaje sobie sprawy, że powtarza XVIII- i XIX-wieczny wzorzec myślenia, w którym Paryż, Berlin, Wiedeń i Petersburg decydowały o losach Europy Środkowo-Wschodniej, nie licząc się z wolą jej mieszkańców.
Polacy natomiast wciąż zbyt łatwo potykają się o fałszywe analogie historyczne rzekomo nieprzejednanej od czasu Krzyżaków wrogości polsko-niemieckiej i sprzeczności interesów. Ten i ów z nas w rurze bałtyckiej ciągle widzi nową edycję paktu Ribbentrop-Mołotow, a w wymianie młodzieżowej – nową germanizację dzieci z Wrześni...
Przyszłoroczne superrocznice polsko-niemieckie są okazją do tego, by Polacy i Niemcy przekazali Europie znak pokoju. To może dać impuls do dalszego uzgadniania historii. Sens pracy nad wspólnym podręcznikiem nie polega na zacieraniu czy zamazywaniu różnic w ocenie i interpretacji zdarzeń. Gra idzie o zrozumienie, o empatię, a przeciwnikiem jest ignorancja i stereotypy.
Pierwsza połowa XX w. była w historii Polaków i Niemców katastrofalna, druga jednak pokazała, że akurat te oba narody potrafiły wyciągnąć naukę z przeszłości, znajdując nie tylko wspólnotę interesu, ale i wiele sąsiedzkiej przyjaźni i sympatii.