Wszyscy jesteśmy powodzianami
Obrona huty szkła przejdzie do historii. Co zabrała woda w czasie powodzi z 2010 r.
Obrona huty szkła Pilkington w Sandomierzu przed napierającą wodą przejdzie do historii powodzi z 2010 r. Wszyscy mogli śledzić na ekranach telewizorów, jak żywioł otacza hutę, a dzielna załoga układa worki z piaskiem na fabrycznych placach, żeby chronić swój zakład. Kiedy woda była coraz bliżej, w odległych Tychach zamarły taśmy produkcyjne w fabryce Fiat Auto Poland, choć tam powódź nie dotarła. Powodem był brak szyb do montażu w autach. Taśma stała cztery dni, a w tym czasie szukano sposobu, jak z otoczonych przez wodę magazynów sandomierskiego kooperanta wydostać zgromadzone tam szyby. Jeden dzień przestoju to ponad 2 tys. niewyprodukowanych aut. Ostatecznie zapadła decyzja o wynajęciu czeskiego śmigłowca, który przenosił nad wodą ładunek i składał go na suchym terenie. Potem trafiał na ciężarówki.
– Była to operacja trudna i długotrwała, bo szkło jest nie tylko delikatne, ale i ciężkie. Tymczasem śmigłowiec mógł podnosić ładunki do 1,5 tony. W efekcie musiał latać wielokrotnie, by załadować jedną ciężarówkę – wyjaśnia Enrico Pavoni, prezes Fiat Auto Poland. Operacja była też kosztowna, a dodatkowo Fiat musi nadrobić cztery stracone dniówki. Szczęśliwie woda nie zalała pieców w hucie (choć na wszelki wypadek je wygaszono), a kiedy tylko zaczęła opadać, szybko usypano prowizoryczną groblę, którą samochody mogły dojeżdżać do magazynów. Ocalały też nieodległe od Sandomierza zakłady Federal Mogul w Gorzycach, wytwarzające tłoki silnikowe (m.in. dla Fiata), choć i one na kilka dni przerwały produkcję. Powódź dotknęła w sumie ok. 1,4 tys. przedsiębiorstw, wiele innych musiało wstrzymać lub ograniczyć produkcję, bo nie było komu pracować. Pracownicy zostali odcięci od świata lub walczyli z wodą zalewającą ich własne domy. Inne firmy w tym czasie musiały radzić sobie z problemami technicznymi (bo np.