Jelcz co kawałek przystaje. Dla osób, które nigdy nie widziały stoczni z bliska, miejsce jest ciekawe samo w sobie. W oddali widać pochylnie, niemal na wyciągnięcie ręki dok pływający z 1915 r., wciąż sprawny. Do obejrzenia są popadające w ruinę hale Stoczni Cesarskiej i monumentalny budynek Hali U-Bootów, w której produkowano okręty podwodne dla Kriegsmarine. Są też miejsca fatalne, jak basen, gdzie stał statek M/s „Konopnicka”, na którym w 1961 r. wybuchł pożar i zginęło 22 stoczniowców. Są ruiny po hali widowiskowej, która spłonęła w 1994 r. podczas koncertu zespołu Golden Life (siedem ofiar śmiertelnych, ok. 300 poparzonych).
Na dłużej ogórek zatrzymuje się przed Warsztatem Pracy Lecha Wałęsy. Na metalowych stołach i szafkach leżą pojedyncze narzędzia, jakiś kawałek czyściwa, w kubku garstka polnych roślin. Goście zaglądają do szuflad. Są puste. Nikt tu nie wróci, by naprawić stojący pośrodku żółty wózek akumulatorowy. Choć Lech Wałęsa pojawił się tu na moment w 1996 r., krótko po pożegnaniu z prezydenturą, by zapowiedzieć, że wraca. Nikt nie potraktował tego poważnie. Po raz drugi najsławniejszy elektryk pojawił się tu 1 maja 2010 r., z okazji udostępnienia warsztatu zwiedzającym.
Kustosze pamięci
Jan Kryger wspomina, że elektryk Lech Wałęsa lubił grać w warcaby. Szachownica była wymalowana na kawałku tektury. Jeden robotnik grał nakrętkami, drugi podkładkami pod śruby. Przypomniał o tym niedawno Wałęsie. – Dobry byłem, dobry byłem – skwitował swe warcabowe osiągi były prezydent. – A ty młody byłeś – dodał pod adresem Krygera. Obaj pracowali na wydziale W-4 (budynek jeszcze stoi). A do warsztatu, który dziś się zwiedza, lider „S” trafił w 1983 r. po zwolnieniu z internowania.