Zdaniem autorki, która mnie zaatakowała, my, czyli samce rodzaju ludzkiego, mamy brzydkie łydki pokryte ohydnymi włosami. W dyskusji pod tekstem jedna pani opisała nawet, jak ujrzawszy w restauracji samca bez nogawek, niemal dostała mdłości i już nic nie zjadła. Gdy to piszę, strzałka termometru mija 30 stopni. Mamy dość afrykańskie lato. Jak jest taka pogoda, to tłumy kobiet chodzą po Warszawie de facto na golasa. W Teheranie nie mogą. W Kairze nie mogą. W Watykanie nie mogą. A w Warszawie – proszę. W Paryżu, Nowym Jorku, Rio, Moskwie, Szanghaju, Tokio – też mogą. To ich wolność.
Kiedy byłem mały, ta wolność nie była oczywista. Dziś nikt nie potępi Radwańskiej za to, że sobie skróciła spódniczkę od olimpijskiego mundurka. Czterdzieści lat temu w najlepszym razie wybuchłaby awantura. Ale za miniówę mogłaby też nawet zostać opluta na ulicy. Teraz bohaterkami kultury masowej są kobiety, które się odsłaniają. Od gwiazd mangi w mini-mini-mini, przez „Słoneczny patrol” w bikini, po ministry na wysokich obcasach, w krótkich spódniczkach i głębokich dekoltach. Dla części samców to oczywiście jest problem (dla żyjących w celibacie zwłaszcza), ale każda wolność jest dla kogoś problemem. Musimy sobie z tym radzić. Dla mnie to jest OK. Nawet bardzo dobrze. Tak trzymać! Nie chodzi o to, że roznegliżowane dziewczyny wyglądają fajnie. Jedne wyglądają fajnie, a drugie fatalnie. Chodzi o to, że czują się dobrze.
Ładni mają lepiej
Świat jest lepszy, gdy ludzie są zluzowani. Czy są zluzowani, widać zaś między innymi po stroju. Bo żeby się zluzowali, muszą afirmować siebie. Nie muszą się w samych sobie kochać, ale muszą się ze sobą pogodzić. Także ze swoim ciałem, gdy nie jest ono najpiękniejsze na świecie. Łatwiej nam się ogólnie zluzować, gdy czujemy się akceptowani w naszej fizyczności, choć nie wyglądamy jak Wenus czy Adonis.